2011-11-28

Modżiburki dwa, Mirosław Sośnicki

Długo zbierałam się do czytania tej książki. Bałam się jej, gdzieś podskórnie wiedziałam, że wniesie w moje życie dużo wartości a moje myśli wprawi w zamęt... Książka ta stała się spisaną formą moich najskrytszych marzeń, marzeń o swoim miejscu na ziemi, odnalezieniu właściwej drogi i miłości, która przetrwa wszystko...


Mirosław Sośnicki, autor powieści: "Wzgórze Pana Boga", "Astrachowka", "Miłość, tylko miłość", sztuk teatralnych, scenariuszy filmowych. Mieszka w Jugowicach w Górach Sowich.


Wydawnictwo: MTM
Data wydania: marzec 2011
ISBN: 978-83-618-1004-9
Liczba stron: 276

"Modżiburki dwa" to opowieść o pięknej miłości. Miłości, która bije z każdej stronicy. Modżiburek Malutki myślał, że nigdy nie odnajdzie Modżiburka Większego- swego wybranka, ale los był łaskawy dla tej pary. Odnaleźli się, tak jak odnajduje się wielu innych ludzi- przez zupełny przypadek. I niemalże od razu zakochali. Ona zapalona ornitolożka, on poczytny dziennikarz. Razem zamieszkali w Górach Sowich i razem dzielą każdy dzień, każde przygody, wypadki... codzienność pełną miłości. Bez pośpiechu, w pracy i podczas wieczornego odpoczynku.

Ciężko mi zdefiniować tę książkę, ciężko mi ją zaszufladkować... jest jedną wielką metaforą. Zmusza do refleksji, stając się drogowskazem. Ciepło i miłość przelewają się przez stronice i wnikają w serce, ogrzewając je. Z czasem ta miłość aż parzy i staje się nie do zniesienia. Tak wygląda prawdziwa miłość. Miłość, która wypełnia każdy dzień. Miłość, która jest podporą w ciężkich czasach i, która będzie trwać wiecznie. Podczas czytania nawiedzały mnie myśli, typu: czy ja znalazłam swoją taką prawdziwą miłość? gdzie jest moje własne miejsce, mój domek z wielkim ogrodem i sadem, gdzieś w górach? gdzie w moim życiu ten spokój i ta radość? Ludzie czasem nie zdają sobie sprawy ile radości jest w tak prostych, prozaicznych rzeczach i czynnościach- w biegu świata teraźniejszego zapominamy o tych drobnostkach. Ta powieść jest nie tylko o miłości, ale i również o odnajdywaniu siebie i poznawaniu siebie nawzajem; o radościach z codziennych zajęć; o szczęściu płynącym z obcowania z naturą...

Nigdy bym nie pomyślała, że utożsamię się z bohaterami, że pozazdroszczę im tego pięknego życia w tak pięknym miejscu. Żałuję tylko, że nie było mi dane poznać ich imiona: przeszkadzało mi to troszkę wczuć się w tą historię, ale jak sam autor pisze na swoim blogu: http://sosnicki.blog.onet.pl/, "Modżiburki (..) to słowo zostało zrodzone z wielkiego miłosnego uniesienia. Dla mnie i dla moich bohaterów w tym słowie mieszczą się wszystkie najpiękniejsze miłosne zaklęcia."
Cóż więcej mogłabym dodać? :)

Moja ocena: 4+

Za egzemplarz recenzyjny wraz z autografem autora serdecznie dziękuję Wydawnictwu MTM!

Egzemplarz, który dostałam + zakładko-bransoletka od Magdy :)

2011-11-26

TOP 10: Dziesięć wymarzonych prezentów książkowych!




Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu ma blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu na dany tydzień. Pomysłodawczynią jest, oczywiście Kreatywna! :)

Dziś przyszła pora na... Dziesięć wymarzonych prezentów książkowych!

 Ciężko mi jest wybrać tylko 10 wymarzonych książkowych prezentów... tyle jest świetnych książek itp., które śnią mi się po nocach... :D 


Kubek z wąsami- może nie jest to stricte prezent związany z książkami, ale czy podczas czytania nie popijamy sobie smacznej herbatki z miodem i cytrynką? :D A taki kubek marzy mi się już od dawna! :)


lub:


Kącik do czytania- takie miejsce, które swoim kształtem mnie inspiruje i wprawia w dobry nastrój + wygodny materac + milion podzuszeczek i miejsce na książki, to mój wymarzony kącik do czytania, z którego mogłabym nigdy nie wychodzić (no chyba, że po nową porcję herbatki w moim wąsatym kubeczku ^^)


Trawiaste zakładeczki- coś, co każdy pewnie już widział (albo i ma), urzekły mnie swoją prostotą :D Są idealne, bo ja zawsze gubię swoje zakładki ;)


Fantazyjny regał na książki- jestem fanką design'u i wszelakich nowinek architektonicznych, dlatego chciałabym mieć kiedyś u siebie taki całkiem inny, orginalny regał na książki :D


Czytnik e-booków- chociaż wolę książkę w postaci drukowanej, taki czytnik jest pomocny np. w podróży, kiedy ma się i tak wystarczająco ciężką walizkę: nie zajmuje dużo miejsca. W dodatku e-booki są znacznie tańsze niż książki drukowane, co dla biednego studenta jest wręcz cudowne ;D


"Apetyczna panna Dahl", Sophie Dahl- jeden z tych książek kucharskich, które oczarowały mnie oprawą i klimatem :) a że jestem łasuchem, który lubi od czasu do czasu coś upichcić, taka książka to wymarzony prezent :D (więcej o książce tutaj)


"Audrey Hepburn. Uosobienie elegancji", Sean Hepburn Ferrer- Audrey, odkąd tylko pamiętam była dla mnie uosobieniem szyku i elegancji. Nikogo nie udawała a mimo to stała się ikoną amerykańskiego kina. Dlatego chciałabym przeczytać wspomnienia syna Audrey, Sean'a. (o książce więcej tu)


Mieć więcej czasu na czytanie- tego akurat nie muszę nikomu tłumaczyć, a większość z Was, na pewno sama chciałaby mieć tego czasu na czytanie znacznie więcej niż ma obecnie ;)

Skompletować "Kroniki Wampirów", Anne Rice- każdy wie dobrze, że uwielbiam Anne Rice i jej wampirze opowieści, ale do skompletowania całości brakuje mi, niestety jeszcze kilku części... 


Mieć pokój pełen książek- żyć pośród książek każdy mól książkowy by z pewnością chciał i chciałby mieć dużo więcej miejsca na książki niż ma teraz :)

Tak prezentuje się moja, nie do końca książkowa lista wymarzonych prezentów, a jak wygląda Wasza? :)

2011-11-22

Stosik (późno) listopadowy.

Ostatnimi czasy tak wiele się dzieje... szkoda tylko, że nie w moim małym czytelniczym światku. Nie mam czasu na czytanie, ciągłe zmęczenie i (ostatnio również) przeziębienie towarzyszą mi ostatnio bez przerwy. 
Mimo to czytam, bo bez tego jak bez tlenu: po prostu się nie da! :D

Dzisiaj dosyć króciutki post z stosikiem, który mi się ostatnio uzbierał:

* z biblioteki:


1. "Kobieta ze śniegu", Leena Lehtolainen
2. "Sfinks", Graham Masterton (zrecenzowany tutaj)
3. "Żona podróżnika w czasie", Audrey Niffeneger
3. "Kiedy ulegnę", Chang-Rae Lee


* recenzyjny:


1. "Lisa Xiu i Lin-Shi. Córki z Chin", Auke Kok, Dido Michielsen od Wydawnictwa Dobra Literatura
2. "Klub filmowy", David Gilmour  j.w.
3. "Kuszenie", Anne Rice od Wydawnictwa Otwartego
4. "Kiedyś przy Błękitnym Księżycu", Katarzyna Enerlich od Wydawnictwa MG
5. "Shirley", Charlotte Brotnë  j.w.
6. "Cmentarz w Pradze", Umberto Eco od Oficyny Noir sur Blanc
7. "Przynęta", José Carlos Samoza od Wydawnictwa Muza
8. "Naga cytra", Shan Sa  j.w.
9. "1Q84. tom 3", Haruki Murakami  j.w.

A jak Wam się wiedzie w te jesienne i pochmurne dni? :)

2011-11-18

30 Seconds To Mars, Łódź, 8.11.2011 r.

To było jak spełnienie marzenia, które od tak dawna gdzieś we mnie się gnieździło i nie miało siły dojść do głosu i zostać spełnione. W końcu, po tylu latach udało się!


We wtorkowy poranek, ledwo co zwlekłam się z łóżka- nie mogłam w ogóle zasnąć. Może to z podekscytowania? Udało nam się na szczęście, zdążyć na pociąg o godzinie 9:01 do Łodzi :) Razem z ukochanym, gdy tylko dojechaliśmy do Łodzi z Wrocławia (około 4 godzin jazdy pociągiem) postanowiliśmy troszkę pozwiedzać :) Na dworcu zaskoczył nas automat do robienia frytek, a sama Łódź przywitała niesamowicie piękną i słoneczną pogodą! Pochodziliśmy troszkę po centrum, wstąpiliśmy na pizzę (bardzo dobrą, swoją drogą) do Galerii Łódzkiej (która przypomina Galerię Dominikańską we Wrocławiu! Oo"), porobiliśmy zdjęcia, a potem poczłapaliśmy pod Atlas Arenę <3 Oczywiście kolejki były niesamowicie długie, ale że mój Łukasz i ja znaliśmy jednego z pracowników Eventimu, Marcina, wpuścił nas dużo szybciej i cudem, naprawdę udało nam się przemycić lustrzankę! *____*

Mieliśmy dzięki Dorotce naprawdę fajne miejsca, gdzie widzieliśmy dokładnie to, co działo się na scenie! :) A działo się niesamowicie dużo!

Nie znałam supportu, który grał przed Marsami, spodobała mi się rytmika muzyki i energia, z wokalistą gorzej ;) W każdym bądź razie, miałam nadzieję, że szybko skończą... Grali ok. 40 minut :)

Gdy tylko zabrzmiały pierwsze dźwięki "This is War" ogarnęła mnie dziwna radość i niesamowita energia! *_______* To było moje marzenie, malutkie marzenie odkąd tylko usłyszałam o nich, będąc jeszcze w liceum i kiedy nie byli jeszcze tak bardzo znani. Śledziłam każde poczynania, a oni swoją muzyką uśmierzali ból, pomagali się podnieść. Uzależniłam się od ich ostatniej płyty i słucham jej non stop (a teraz jeszcze bardziej... podsycam wspomnienia!). Sam koncert Marsów trwał ponad dwie godziny. Jared zarażał swoją energią wszystkich! Nikt na trybunach (nie wspominając już o płycie!) nie siedział, KAŻDY się bawił, nawet osoby starsze! Połączyła nas muzyka tych trzech sympatycznych facetów! Jared skakał po scenie, wrzeszczał, żartował, mówił, że Polska jest jego drugim domem, podziękował nam, fanom chyba z sześć razy mówiąc "thank you" a potem ucząc się od jednego chłopaka wyciągniętego z publiki na scenę polskiego "dziękuję"! <3 I nauczył się sam z siebie wymawiać nazwę miasta, w którym aktualnie był.

W pewnym momencie światła zgasły, grało cichutko intro, a Jared (niezauważony przez nikogo!) znalazł się na końcu płyty z mikrofonem i gitarą- strasznie miły gest, teraz wszyscy mogli zobaczyć go z bliska - narcyzek! ^^ W pewnym momencie rzucił gitarę w tłum, a sam zaczął biegać po sali (spanikowani ochroniarze, biegali za nim jak szaleni!), a wszystkie napalone dziewoje za nim! Aż któraś ściągnęła z niego koszulkę! *_______* Poza tym było mnóstwo różnych fajnych "efektów", rzucanie czerwonych balonów, sam Jared wyrzucił balony w kształcie rekinów, krokodyli i żółwi! :) Albo podczas śpiewania jednej z piosenek, Jared poprosił wszystkich, którzy znali tą piosenkę (bodajże "Alibi" <3) aby zaświecili komórkami, dało to niesamowity efekt! Było piękne! *________* Potem jedną z akcji było rzucanie glowestickami na scenę, co dało w ciemnościach efekt różnokolorowych iskierek <333


W pewnym momencie, gdy Jared wrócił na scenę, poprosił by ten, kto zabrał jego mikrofon mu go oddał (nie wiem dokładnie o co chodziło, może zostawił go gdzieś, albo nim rzucił itp.), nikt raczej nie reflektował na to, aż posłużył się "szantażem"- jeśli mikrofon nie zostanie oddany pójdzie sobie do domu ;) W końcu ktoś z sektora zaczął krzyczeć "oddaj mikrofon" i reszta sali też to podchwyciła xD
Na finałowej pisence "Kings and Queens", oczywiście powybierał kilkanaście (?) osób, by weszły na scenę i razem z nim zaśpiewały tą piosenkę <3 Wystrzeliły serpentyny, światła zgasły... czas było zbierać się na dworzec... a na dworcu czekaliśmy ponad pięć godzin na pociąg. Mimo to warto było! :D

2011-11-13

Z tęsknoty za Judy, Anne Cassidy

Jak silna potrafi być tęsknota? I ile człowiek może wytrzymać, żyjąc w ciągłej niepewności i skrywając ciągle tajemnicę? Ile jest w stanie człowiek z siebie dać, by odnaleźć dziecko, które zniknęło i nigdy nie wróciło? Miłość i smutek przepełniają każdą stronicę tej książki... 

O Anne Cassidy, autorce "Z tęsknoty za Judy" pisałam już wcześniej, przy okazji recenzji "Gdzie jest Jennifer?" :)


tłumaczenie: Monika Kowaleczko-Szumowska
tytuł oryginału: Missing Judy
wydawnictwo: Stentor/Kora
data wydania: 2009 (data przybliżona)
ISBN: 9788361245353
liczba stron: 192

Judy zaginęła osiem lat temu. Kim, jej siostra, która się nią opiekowała obwinia się o to, co się stało. Judy miała wtedy pięć lat. Po latach ciszy i braku jakichkolwiek śladów, Policja trafia na pewien trop. W rodzinie budzi się nadzieja na zakończenie tej sprawy, choć już nikt nie wierzy, że mała żyje...

"Z tęsknoty za Judy" to książka poruszająca dość przemilczany w literaturze temat- dzieci, które zniknęły i nigdy się nie odnalazły. Temat ciężki, bo nasycony wielkim żalem, tęsknotą i cierpieniem, ale pokazany w przystępny sposób: retrospekcje z miejsca zdarzenia pomieszane są z tymi z teraźniejszości, gdzie Kim ma już siedemnaście lat, a całe dnie spędza na uczelni. Jednak życie Kim zatrzymało się, gdy tylko zdała sobie sprawę, że już nie odzyska siostry... 
Książka ta niesie ze sobą wiele refleksji, człowiek zaczyna doceniać, to, że ma obok siebie swoje rodzeństwo. Poczucie straty w tej książce, co prawda dominuje, ale nie jest najważniejsze- najważniejsza jest miłość, która utrzymuje rodzinę w nieustannych poszukiwaniach i próbach odnalezienia Judy. 
Brakowało mi jednak czegoś w tej książce, czegoś, co złapało by mnie za serce i nie pozwoliło mi oderwać się od niej. Może to już nie ten wiek? ;)

W każdym bądź razie, książka ta jest godna polecenia, przeczytałam ją jednym tchem podczas podróży z moich rodzinnych Mazur, doskonale umiliła mi czas.

Moja ocena: 4

Za egzemplarz serdecznie dziękuję!

2011-11-06

Obudzić szczęście, Susan Wiggs

Czasem człowiekowi wydaje się, że świat się sprzeciwia nam, że wszystko się wali na łeb na szyję i nic nie jest tak jak powinno... Czasem takie właśnie chwile otwierają nam nowe możliwości. Pomagają odkryć prawdziwe nasze szczęście i przeznaczenie. Tak właśnie stało się w przypadku główniej bohaterki "Obudzić szczęście"- Sarah Daly, autorki komiksów, która miała wszystko i myślała, że jest szczęśliwa...

Susan Wigss napisała pierwszą książkę w wieku ośmiu lat. Starannie ponumerowała strony, by dzieło wyglądało jak prosto z drukarni. Jak sama mówi, była to historia "jakichś małych łobuzów", oparta na perypetiach małej Susan i jej rodzeństwa. Bratu nie bardzo spodobała się postać na nim wzorowana, więc młoda autorka musiała kryć się ze swoimi dalszymi opowiadaniami.

Dzisiaj Susan Wiggs jest autorką ze sporym dorobkiem literackim i wiernym gronem fanów. Mieszka na wyspie w Zatoce Pugeta (stan Waszyngton), toteż najczęściej porusza się motorówką. Działa w miejscowym kółku literackim, żywo interesuje się problemami lokalnej społeczności.

Trzy razy została laureatką nagrody RITA, jej książki przetłumaczono na kilkanaście języków. Jest mężatką od 1980 roku, ma jedną córkę. Jest właścicielka bardzo rozpieszczonego teriera. Lubi długie spacery, zajmuje się amatorsko fotografią, dobrze jeździ na nartach i gra bardzo źle w golfa. Najchętniej spędza wolny czas przy lekturze. 


Tłumaczenie: Anna Bieńskowska
Tytuł oryginału: Just Breathe
Wydawnictwo: Wydawnictwo Mira
data wydania: maj 2011
ISBN: 978-83-238-7779-0
liczba stron: 228

Sarah Daly traci niemal wszystko, cały jej dotychczasowy świat: nie dość, że nakrywa męża na zdradzie (męża, przy którym trwała wiernie podczas jego zmagań z chorobą nowotworową...), traci pracę i zaczyna odkrywać, że jej życie nie jest takie, jakiego zawsze pragnęła. Postanawia, spontanicznie rzucić wszystko i wyjechać z mroźnego miasta wiatrów -Chicago- do rodzinnego miasta. Zaszywa się w domu swojego ojca, gdzie się wychowała. Postanawia w końcu wystąpić o rozwód. Małe miasto aż huczy od plotek, a ona próbuje odnaleźć się w tej nowej sytuacji... zwłaszcza, że dowiaduje się, że jest w ciąży... 

Na początku sama nie wiedziałam co mam myśleć o tej książce, wydawała mi się lekką książką, nie wnoszącą żadnych głębszych wartości, ot taka niezobowiązująca lektura na jesienny wieczór- jakże się myliłam! Wsiąkłam w świat Sarah, w nadbrzeżne domki i porty, szum fal kołysał mnie podczas czytania, a ciepło bijące od każdej stronicy ogrzewało serce. Myliłam się, przyznaję się od razu- powieść może i czyta się lekko, ale i skłania do zastanowienia się i refleksji... Po pewnym czasie odkryłam, że zżyłam się z bohaterami książki, że kibicuję im po cichutku, że mam nadzieję, że życie się im ułoży...jakbyśmy byli dobrymi znajomymi. :) Historia ta przemawia do mnie, do moich własnych marzeń o rodzinie pełnej ciepła i miłości. Doskonale oddany klimat małego miasteczka i jego "przytulności", dodaje tylko czaru powieści. 
Bardzo miło mnie zaskoczyła ta książka- polecam ją, każdej kobiecie, tak na poprawę humoru na jesienną chandrę :)

Moja ocena: 5


Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Mira Harlequin za co serdecznie dziękuję!

2011-11-05

TOP 10: Dziesięć zalet blogowania!




Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu ma blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu na dany tydzień.    Pomysłodawczynią jest, niezawodna Kreatywna! :)

Dziś przyszła pora na... Dziesięć zalet blogowania!

 Mnie do blogowania ciągnęło od zawsze, odkąd tylko założono w mojej małej, mazurskiej wioseczce internet miałam swojego pierwszego bloga, czytywałam blogi innych i poznawałam ludzi... I zawsze tu wracam, do blogosfery, która stała się moją odskocznią. Kolejność mojego rankingu/listy jest przypadkowa :)

1. Kocham pisać (można uznać to za grafomanię już :P) i twórczo się wyżywać, a gdzie indziej mogłabym to robić w tak prosty i "bez karny" sposób, jak nie na blogach?! :D

2. Blogi pozwalają na pogłębienie wiedzy w danym temacie (blogi tematyczne, takie jak blogi marketingowe, naukowe, kulinarne...), który nas ciekawi. Łatwiej i przyjemniej się przyswaja taką wiedzę (i czyta) z takich blogów- pisane są przecież w prosty i obrazowy sposób, który dociera do "mas" :)
(oczywiście należy mieć świadomość, że w internecie publikować może każdy, ale nie każdy może mówić "prawdę", czy mieć naprawdę wiedzę na dany temat...)

3. Rozwijamy pasje i możemy dzielić się nimi z innymi (nie tylko z osobami, o takich samych zainteresowaniach co my), przyjmować rady (gdy np. coś tworzymy, zajmujemy się handmade) i konstruktywną krytykę, która motywuje nas do polepszania swoich umiejętności.

4. Blogowanie jest odskocznią od tego całego świata, który bywa dość brutalny i szary. W blogosferze możemy odnaleźć ostoję, która zapewni nam namiastkę bezpieczeństwa i spokoju, gdzie możemy poukładać myśli, zrelaksować się i nabrać sił na nowy dzień. (Zapachniało troszkę uzależnieniem od internetu, ale myślę, że pod ten punkt, każdy może podłożyć swój sposób na relaks i spokój- mój jest właśnie taki, przynajmniej częściowo :P)

5. Poznajemy cudownych ludzi, potem spotykamy się z nimi w "realu" i znajdujemy bratnie dusze- przyjaźnie na całe życie. Czy to nie piękne?! :)

6. Dzięki blogom docieramy do innych ludzi: możemy dzięki temu komuś pomóc, rozpowszechnić jakąś akcję, którą organizuje, przykładowo jakaś instytucja pomagająca hospicjom... czy domom dziecka. Nasze blogi mają siłę nośną i docierają do wielu ludzi, którzy, nawet jeśli milczą, czytają i są obecni.

7. Blog pomaga w samorozwoju i w autoterapii. (tego tłumaczyć chyba nie trzeba :P)

8. Blog staje się zapisem naszej przeszłości i wspomnień (blogi pamiętnikarskie i reportażowe): stają się dokumentem opisującym nasze życie w tych czasach. Są ważnie dla nas, bo dzięki nim możemy zobaczyć jakie postępy zrobiliśmy w ciągu życia i jak się zmieniliśmy. Stają się też skarbnicą dobrych wspomnień, ale również wydarzeń, których byliśmy świadkami.

9. Blogi niosą ze sobą inspirację. Potrafią "zmusić" nas do twórczego działania, do zmian (nie tylko w obrębie nas samych, ale i naszego środowiska, w którym żyjemy), do obserwacji świata i wyciągania wniosków.

10. Blogosfera pomaga nam zrozumieć siebie i swoją wartość. Dzięki niej odkrywamy, że jesteśmy "coś" warci, że "ktoś" nas docenia... że nasze kompleksy przestają mieć znaczenie i zaczynamy akceptować to, jacy jesteśmy...

Może i moja lista jest zbyt chaotyczna, ale pisana prosto z serca... :)
A jak wyglądają Wasze rankingi? :D

2011-11-04

Sfinks, Graham Masterton

Będąc ostatnio w bibliotece postanowiłam sięgnąć po tą książkę- zwłaszcza, że Masterton już od dawna jest moim jednym z ulubionych pisarzy :) Doskonała lektura na podróż pociągiem (sprawdzone na własnej skórze!)- mimo to, zawiodłam się troszkę...


Graham Masterton urodził się w Edynburgu 16 stycznia 1946 roku. Jego dziadkiem był Thomas Thorne Baker, znakomity naukowiec, który wynalazł DayGlo i jako pierwszy przekazał zdjęcia przez radioodbiornik. Po ukończeniu szkoły Whitgift w Croydon pracował jako dziennikarz w „Crawley Observer”. W wieku 24 lat został mianowany na współpracownika „Penthouse” i „Penthouse Forum”. Początkowo pisał poradniki seksuologiczne, jednym z których była „Magia seksu”. Zadebiutował jako autor horrorów w 1976 roku książką o tytule „Manitou”, na podstawie której po dwóch latach nakręcono film o tym samym tytule. 



Tłumaczenie: Cezary Ostrowski
Tytuł oryginału: Sphinx
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 2007 (data przybliżona)
ISBN: 83-7359-304-6
Liczba stron: 216

Młody waszyngtoński dyplomata Gene Keiller spotyka na przyjęciu niezwykle atrakcyjną i seksowną, a przy tym tajemniczą kobietę. Zauroczony urodą Lorie - pół Francuzki, pół Egipcjanki - pragnie poznać ją bliżej. Wydaje się, iż nad życiem dziewczyny ciąży jakieś fatum. Jej zachowanie odbiega daleko od normalności. Nie zważając na te niepokojące fakty, ani ostrzeżenia przyjaciół. Gene kontynuuje znajomość, która po kilku tygodniach zostaje uwieńczona małżeństwem. Już podczas pierwszej nocy okazuje się, iż w ciele pięknej żony kryje się bestia...
[źródło: okładka]

Akcja książki rozkręca się powoli. Powoli też odkrywamy mroczną tajemnicę Lorie... co tylko doskonale buduje napięcie i wzmaga ciekawość. Gene w irytujący i naiwny sposób próbuje pomóc Lorie, która razem z matką uknuła całkowicie inny dla niego plan. Wszystko się z czasem zapętla, nabiera tępa i staje się chaotycznie wciągającą historią, pełną strachu, miłości i obsesji... na tle rytuału drapieżnej bestii- tytułowego Sfinksa... 
Przyjemnie się czytało, ale mimo to zawiodłam się na zakończeniu... To jedna z najmniej ciekawych (według mnie) książek tego autora- pomysł naprawdę fajny, świetnie przedstawieni  bohaterowie i miejsca (bardzo obrazowo), ale nie wykorzystano potencjału całej historii. Może i taki był zamysł autora, nie wiem. W każdym bądź razie, dla mnie, było czegoś za mało. 

Moja ocena: 3+
Follow