2012-06-28

Pałac północy, Carlos Ruiz Zafón

Sięgając po tę książkę, zdawałam sobie sprawę, że jest to jedna z pierwszych napisanych przez Carlosa Ruiz Zafóna. Zdawałam sobie również sprawę, że jest to książka skierowana głównie do młodzieży, choć wydaje mi się, że jeśli chodzi o "Pałac Północy" nie ma ograniczeń wiekowych. Ja mając dwadzieścia trzy lata bawiłam się tak samo dobrze, jak pewnie i szesnastoletni czytelnik. Nie da się ukryć, że moje drugie spotkanie z prozą tego hiszpańskiego autora (wcześniej pisałam o "Cieniu wiatru" i o autorze tutaj) było całkiem udane... choć nie do końca.

Tłumaczenie: Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodán Casas
Tytuł oryginału: El Palacio de la Medianoche
Wydawnictwo: Muza S.A.
Data wydania: kwiecień 2011
ISBN: 978-83-749-5978-0
Liczba stron: 288
Ben razem z grupką przyjaciół zakładają  stowarzyszenie, o którym tylko oni wiedzą. Owe stowarzyszenie jest jedyną odskocznią dla nich od szarej codzienności. Mieszkając w sierocińcu  St. Patrick's czekają na dzień szesnastych urodzin, kiedy to według prawa staną się pełnoletni i będą mogli opuścić swój doczesny dom. Pewnej nocy, w 1932 roku, kiedy nadchodzi ten wyczekiwany moment Ben i reszta członków stowarzyszenia poznają Sheere. Po wysłuchaniu jej przejmującej opowieści postanawiają jej pomóc odnaleźć dom jej zmarłego ojca. Nie wiedzą wówczas, że to ostatnie zadanie przed rozwiązaniem stowarzyszenia będzie to jedna z najniebezpieczniejszych przygód ich życia...

"Pałac Północy" to niesamowita historia, w której pełno jest tajemnicy. Mrok okala niemalże wszystkie stronice i, mimo że akcja toczy się w słonecznej Kalkucie, ten mrok dosięga również naszych bohaterów. Tajemnica, którą odkrywają stopniowo zdaje się być jednocześnie czymś fascynującym ale i przerażającym. Pięknie naszkicowane miejsca, to jest to co lubię najbardziej u Zafóna, nie szczędzi zdań na dokładne oddanie miejsca. Dzięki temu buduje klimat książki. Fabuła nie jest skomplikowana, ale przyciąga swoją innością. Oryginalność tkwi nie tylko w miejscu akcji, ale również w kreowaniu bohaterów. Każdy z nich jest przedstawiony szczegółowo. Każdy z nich ma swój własny, niepowtarzalny charakter- co dokładnie jest opisane na kartach książki. Czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. Akcja wciąga, bo jest dynamiczna. Opowieści bohaterów są żywe i ciekawe.

Oprócz zalet tej książki, są i wady, które mi osobiście przeszkadzały. Za bardzo czuć, że jest to książka dla młodszego czytelnika (ale jak już we wstępie napisałam, nie jest to aż takie ważne w odbiorze tej pozycji), krwawe sceny nie są aż tak krwawe, mrok nie jest aż tak mroczny - to inny Zafón, niż ten, którego poznałam. Może i dlatego właśnie źle oceniam tę książkę. Może jestem zbyt krytyczna? Książka ta bowiem, nie zachwyciła mnie. Nie sprawiła, że po skończeniu czułam ukłucie żalu. Przeczytałam, dobrze bawiłam się ją czytając, ale zabrakło mi czegoś. Jakiejś głębi. Ot, czytadło na jeden raz. Lekkie i przyjemne.

Polecam, choć nie oczekujcie po niej czegoś więcej. Zachwyca natomiast przyjaźń bohaterów. Rozczula, bo w dzisiejszych czasach ciężko taką znaleźć. I to jest największy plus tej książki. Przyjaźń do samego końca.

Moja ocena: 4-


2012-06-27

Syrena, Tricia Rayburn

Przyznaję się od razu bez bicia- sięgnęłam po tę książkę, za namową Waszą, recenzentów i czytelników. Naczytałam się, bowiem o niej samych dobrych rzeczy. Wielu z Was było nią naprawdę zachwyconych, a ja zaczęłam się zastanawiać, co jest takiego w tej książce, że każdy, kto po nią sięgnął nie mógł wyjść z podziwu nad faktem, że jest to jedna z lepszych historii (jak nie najlepsza) jakie czytał do tej pory. Sięgnęłam po nią, więc z czystej ciekawości. Ciekawość podobno to pierwszy stopień do piekła... ale nie tym razem.
Tricia Rayburn swoją pierwszą książkę napisała jeszcze jako nastolatka. Dziś jest uznaną autorką powieści dla młodzieży. "Syrena" to pierwsza część jej wspaniale zapowiadającej się romantycznej serii z wątkiem kryminalnym. 
Podchodziłam do tej książki sceptycznie, zazwyczaj jestem ostrożna, jeśli chodzi o recenzje, które czytam. Wolę sama przekonać się, jaka jest dana książka i czy rzeczywiście jest taka ciekawa i wciągająca, jak o niej piszą. Staram się również nie nastawiać, po takich recenzjach jakoś specjalnie, jak wiadomo ilu ludzi, tyle ocen. Miałam jednak nieodpartą potrzebę sięgnięcia po książkę, która wydawała mi się całkiem inna niż wszystkie w tym natłoku paranormal romance. Ciekawa, całkiem nie spotykana tematyka, intrygująca okładka (wiem, wiem, książek nie ocenia się po okładkach, ale takie miniaturowe dzieła sztuki należy doceniać!), doskonale dobrana typografia... zachęcało mnie to wszystko i gdy tylko miałam okazję, wklepałam tytuł w wyszukiwarkę na stronie Biblioteki Uniwersyteckiej i już na drugi dzień trzymałam ją w ręce. Nie od razu zaczęłam czytać, ale muszę przyznać, że warto było.

Tłumaczenie: Anna Kloczkowska 
Tytuł oryginału: Siren

Seria: Syrena, tom 1


Data wydania: maj 2011

ISBN: 978-83-245-8989-0

Liczba stron: 360
Vanessa i Justine Sands, jak co roku spędzają wakacje w nadmorskiej miejscowości Winter Harbor. Miejscowość ta towarzyszy im w niemal każde wakacje, znają ją i uwielbiają, mają tutaj przyjaciół i ulubione miejsca- jednym z takich miejsc jest urwisko Chione. Pewnego jednak burzliwego wieczoru, kiedy to podczas zażartej rodzinnej kłótni, Justine  wybiega z domku letniskowego rodziny i w tajemniczych okolicznościach skacze z urwiska prosto w głębiny zatoki tracąc życie, wszystko się zmienia. Vanessa nie mogąc pogodzić się ze śmiercią starszej siostry, wraca do Winter Harbor w poszukiwaniu odpowiedzi. Szereg zdarzeń prowadzi ją do rodziny, która prowadzi restaurację "U Betty", a kolejne tajemnicze morderstwa dają jej i jej przyjaciołom do myślenia o tym, co dzieje się w tym nadmorskim miasteczku...


"Syrena" to książka, która rozkręca się powoli. Główna bohaterka ma czas, by odnaleźć siebie i wsparcie bliskich po stracie siostry, ma czas by móc powiązać fakty, nawiązać nowe przyjaźnie. To wszystko sprawiało, że mi akurat ciężko było wdrożyć się w ten świat i dynamikę fabuły, która w pierwszej połowie książki była niemrawa. To, oczywiście nie zmienia faktu, że jest to książka, którą czyta się przyjemnie. Irytowały mnie, czasami przy długie opisy myśli narratora a zarazem głównej bohaterki, Vanessy, ale to może tylko moje odczucie. Niemniej, nie przerywałam czytania i w miarę ubywania stron akcja zaczynała nabierać tempa a mój zachwyt zaczął rosnąć. 

Historia opowiedziana w tej książce jest niezwykła. Na początku zastanawiałam się, czy przypadkiem ktoś się nie pomylił nazywając tę książkę paranormalnym romansem, bowiem przez większość książki wydaje się, że tych wątków jest naprawdę niewiele. Teraz wiem, że to był zabieg celowy. Celowy, by doskonale skonstruować fabułę i doskonale stworzyć klimat, stopniowo go zmieniając.

"Syrena" to nie tylko opowieść o tajemniczych istotach, które niczym mitologiczne syreny wabią mężczyzn, jest to też opowieść o sile miłości i odwadze przełamywania lęków. Historia ta sprawia, że się uśmiecham. Na pewno sięgnę po kontynuację.

Moja ocena: 4+


2012-06-25

Labirynt kłamstw, Tess Gerritsen

Pisałam już wielokrotnie, że kryminały nie są moim ulubionym gatunkiem literackim, ale za każdym razem, gdy sięgam po którąś książkę nie potrafię oprzeć się pokusie, by nie sięgnąć po następną. Cały mój sceptycyzm i niczym nieukierunkowana niechęć wyparowują już po pierwszych słowach. Zwłaszcza, jeśli książka, po którą sięgnęłam jest tak dobrze napisana. W dodatku, jeśli mogę w jednej książce dostać dwie świetnie napisane powieści kryminalne... nic mi do szczęście więcej nie potrzeba!
Tess Gerritsen to współczesna pisarka amerykańska, z zawodu lekarz internista. Po studiach praktykowała w Honolulu na Hawajach, wraz z mężem, także lekarzem. W 1987 roku opublikowała pierwszą powieść, romans z wątkiem kryminalnym, a potem kolejno osiem książek o podobnej tematyce. Jej kariera pisarska nabrała rozpędu w 1996 roku, kiedy ukazał się jej pierwszy thriller medyczny "Dawca"
Na "Labirynt kłamstw" składają się dwie samodzielne powieści "Telefon o północy" oraz "Bez odwrotu", które są jednak, mimo różnic do siebie podobne- głównie schematem konstruowania fabuły. W obu książkach mamy do czynienia z pasjonującą i wciągającą zagadką kryminalną. Już dawno nie było mi dane czytać kryminał, który potrafił przykuć moją uwagę na kilka godzin, niemalże bez przerwy. Zaskoczył mnie, zbił z tropu, ale jednocześnie coraz bardziej zaczęłam wsiąkać w świat przedstawiony, w wartką akcję, która nie pozwalała się oderwać i w styl pisarski, który od pierwszych słów niesamowicie przypadł mi do gustu. I już wiedziałam... to jest właśnie książka dla mnie. I mam ochotę sięgnąć po inne książki tej autorki. 

Tłumaczenie: Elżbieta Smoleńska, Maria Świderska
Tytuł oryginału: Call After Midnight / Whistleblower
Wydawnictwo: MIRA/Harlequin
Data wydania: wrzesień 2011
ISBN: 978-83-238-8125-4
Liczba stron: 448
"Telefon o północy" to historia Sary Fontaine, która zostaje wplątana w szereg tajemniczych wydarzeń. Telefon, który budzi ją o północy jest początkiem wszystkich problemów. Wiadomość o śmierci męża stała się jedną z tych, które przyniosły ze sobą ból i zwątpienie. Na swojej drodze Sarah spotyka urzędnika Departamentu Stanu, Nicka O'Harę, który staje się jej przyjacielem... ale czy tak naprawdę może mu ufać? Staje się z dnia na dzień poszukiwaną, ktoś czyha  na jej życie... Spirala strachu i macki CIA depczą im po piętach, a ona sama traci pewność do tego, co czuje i jakie, tak naprawdę było jej życie...

"Bez odwrotu" natomiast jest historią Catherine Weaver, która w drodze do domu swojej najlepszej przyjaciółki pod koła jej samochodu wpada znienacka mężczyzna. Spanikowana postanawia jak najszybciej zawieźć go do szpitala. W szpitalu dowiaduje się, że mężczyzna stracił wiele krwi, ale nie przez wypadek- ktoś go postrzelił w ramię. Historia zaczyna przypominać koszmar, gdy najlepsza przyjaciółka Cathy, ciężarna Sarah zostaje zamordowana w swoim własnym domu... Victor Holland, mężczyzna, którego Cathy uratowała postanawia ją odszukać i ostrzec- uchronić przed mężczyzną, który chce go uciszyć... Sprawa komplikuje się coraz bardziej... a Cathy i Victor zostają  zmuszeni ratować się ucieczką. 

Obie te historie są bardzo wciągające. Mimo powtarzającego się schematu (zagubiona kobieta wciągnięta w kryminalną zagadkę i mężczyzna, który staje się jej jedyną nadzieją na rozwiązanie tej tajemnicy i na powrót do normalnego życia), czytelnik nie nudzi się. Czyta się je naprawdę przyjemnie. Największą zaletą tych opowieści jest oryginalność tematyki. Nie jestem znawczynią tego gatunku literackiego, przez całe swoje życie czytałam, raptem kilka kryminałów i może źle oceniam fabułę tych powieści, ale muszę przyznać, że zrobiły na mnie wrażenie. Nie są to mdłe, schematyczne historie, gdzie następuje morderstwo, a potem przez całą książkę prowadzone jest śledztwo. Tutaj mamy coś z goła odmiennego. Nie dość, że jesteśmy świadkami całej historii z perspektywy 'oskarżonych' to jeszcze sama fabuła jest kilku-torowa, zmienna perspektywa pozwala nam poznać nie tylko głównych bohaterów, ale również psychikę zbrodniarzy, czy agentów FBI, CIA itp. Plusem jest również wątek romantyczny (w pierwszej z nich znacznie bardziej realistyczny, według mnie), który tylko ubarwia te historie i dostarcza im żywszych barw.

"Labirynt kłamstw" to nie tylko zbiór dwóch kryminalnych historii, ale również historie o kobietach, które mimo przeciwności losu, podejmują wyzwanie i walczą o wolność i życie do samego końca. Są to kobiety, które wyrwane z normalnego, stonowanego życia trafiają niemalże do piekła, a mimo to odnajdują w sobie tyle odwagi, by się nie poddać. Kobiety, takie jak każda z nas i każda z nas może się z nimi utożsamić.

Książkę polecam, nie tylko sympatykom kryminałów!

Moja ocena: 5



Za egzemplarz serdecznie dziękuję!

2012-06-17

Nowa Fantastyka 357 (6/2012)

Z każdym nowym numerem uświadamiam sobie, jak bardzo zżyłam się z tym czasopismem. Pamiętam, że jako dziecko zaciągałam mamę do kiosku, by tylko chociażby móc przejrzeć te pełne magii strony. Dzisiaj, "Nowa Fantastyka" jest dla mnie swoistym synonimem rozrywki i wiedzy w jednym. A wszystko to na jedynie 80 stronach...

Wydawnictwo: Prószyński Media 
Liczba stron: 80 s. 
W NUMERZE:
"METRO 2033", Faceci w Czerni: agenci paranoi, Wywiad z Robertem M. Wegnerem, Różni jak klony, Misja "PROMETEUSZA" Prequel "Obcego" wchodzi do kin...
OPOWIADANIA: Anna Brzezińska, Jeffrey Ford, Bartosz Działoszyński...
Felieton Jakuba Ćwieka, po raz kolejny dał mi do myślenia. Może i rodzicem, na razie planować nawet nie zamierzam, a co dopiero nim zostawać, zastanowiłam się, przez chwilę jak ja bym chciała swoje dziecko wychować. Bardzo mądry i szczery felieton skłania do dłuższej refleksji, zwłaszcza że tak niedawno był Dzień Dziecka :)

Z zapartym tchem przeczytałam artykuł o "Prometeuszu". Seria "Obcy" odkąd tylko pamiętam, była (jest i będzie!) jedną z tych, które uwielbiam niemalże od momentu, w którym obejrzałam wszystkie części od początku do końca. Gdy tylko dowiedziałam się, że film ten (patrz okładka numeru czerwcowego!) zostanie nakręcony, z zapartym tchem czekałam na trailer i jakieś konkretne informacje. Ucieszyła mnie wieść, że w filmie zagra Charlize Theron (jedna z moich ulubionych aktorek), a zdziwiła, po przeczytaniu tego właśnie artykułu informacja, że właściwie "Prometeusz" bazuje tylko na uniwersum "Obcego", nie jest jego bezpośrednim prequelem, tylko jakby całkiem inną historią. Nie mniej, wybiorę się na ten film do kina, jak tylko starczy funduszy i czasu.

Natomiast artykuł Marcina Zwierzchowskiego na temat filmu "Królewna Śnieżka i Łowca" tylko dodatkowo zachęcił do obejrzenia filmu (widziałam i polecam!), bowiem któż by się nie skusił na film, który ma być "nowym śródziemiem" pełnym magii? Zwłaszcza, że reżyser podszedł do filmu, jakby miał zamiar kręcić film wojenny. Muszę przyznać, że oglądając film, podziwiałam głównie przepiękne zdjęcia, istoty pojawiające się w filmie zachwyciły swoją różnorodnością. Ponadto (gdybym wcześniej nie przeczytałam artykułu, nawet bym tego nie zauważyła!), w filmie występuje ośmiu 'krasnoludków'! Ciekawostka związana z prawami autorskimi w posiadaniu Disney'a na tę historię ;)

Klonowanie. Metoda ta, tak skomplikowana, że do tej pory ludzie do końca sobie z nią nie radzą. Dopiero dzięki artykułowi Wawrzyńca Podrzuckiego, uświadomiłam sobie jak trudne, nadal jest klonowanie. W artykule możemy dowiedzieć się wielu istotnych rzeczy, np. tego, że klony, które uda się 'stworzyć', tak naprawdę nie będą nigdy identyczne z pierwowzorem- natura tak nas zaprogramowała, aby różnorodność wygrywała w każdych warunkach. Bardzo ciekawe i bardzo pouczające. 

Faceci w czerni, do tej pory jawili mi się jako synonim agentów, którzy wtajemniczeni w wiele niezwykłych a także super tajnych informacji, bronią (bądź wręcz przeciwnie) ludzkości przed szeregiem zagrożeń. Do tej pory Faceci w czarnych, eleganckich garniturach i ciemnych okularach kojarzyli mi się wyłącznie jako dwa przeciwieństwa: bohaterów ludzkości albo katów/maszyny do zabijania etc. Ale to minęło. Teraz, po przeczytaniu artykułu Piotra Mirskiego, faceci w czerni nabierają całkiem innego sensu. Stają się bowiem synonimem paranoi i ludzkiego lęku przed globalnym spiskiem. Naprawdę warto przeczytać i zaznajomić się z tą społeczną paranoją.

To tylko garstka z tego, co możecie znaleźć w tym numerze, ale wydaje mi się najważniejsza, choć to moja tylko, subiektywna ocena. Jeden z lepszych numerów, jakie miałam okazję czytać.

Polecam serdecznie!

Moja ocena: 5




Za egzemplarz serdecznie dziękuję!

2012-06-09

Wolf's Rain, tom 1, Keiko Nobumoto

Sięgając po mangi czy inne historie obrazkowe, często głównie zwracam uwagę na to, jak została wykonana. Zachwycam się kreską, cieniowaniem i sposobem przedstawienia każdej z postaci, czy scenerii, w której się akcja rozgrywa. To niezwykłe ile emocji można przekazać poprzez cienie, kreski... Każda z nich jest ważna i każda z nich spełnia swoją funkcję. Wszystko jest dopracowane. I to, tak naprawdę, chyba najbardziej cenię w mangach- walory estetyczne. Dopiero później fabułę, bo przecież bez żywych bohaterów i ciekawej historii, nawet najpiękniej narysowany komiks nie zachwyca.
Keiko Nobumoto (信 本 敬 子, ur. 13 marca 1964 w Hokkaido w Japonii) to japońska scenarzystka. Jest najbardziej znana z napisania scenariusza do anime "Cowboy Bebop" i "Wolf's Rain".
Mangę tę miałam już na oku, wcześniej. Skanlacji za bardzo nie lubię. Na szczęście, moja droga Iza, miała ją w swojej biblioteczce (dziękuję Ci po raz kolejny!). Całkiem inaczej czyta się mangę w postaci kodeksowej, niż zeskanowane stronice. Czytanie od prawej do lewej i kontakt fizyczny z czytanym tekstem, jest chyba dla mnie najważniejszy. Nigdy się chyba nie przekonam do książek elektronicznych, chociaż kto wie...? :) W każdym bądź razie, sięgnęłam po tę mangę, słysząc wiele dobrego. Pozytywne opinie, które słyszałam nie były wcale przesadzone. Znalazłam kolejną mangę, która wciąga mnie od pierwszych stronic!
Tłumaczenie: Paweł "Rep" Dybała
Tytuł oryginału: Wolf's Rain
Cykl wydawniczy: Wolf's Rain, tom 1
Wydawnictwo: Japonica Polonica Fantastica
Data wydania: 2004
ISBN: 83-89505-88-6
Liczba stron: 180
"Wolf's Rain" to manga opowiadająca historię wilków, które aby zmylić ludzi (najczęściej nastawionych do nich agresywnie) zmieniają swoją postać na ludzką. wilki te, żyjące pośród ludzi, dziwnym zbiegiem okoliczności trafiają do Miasta Północy, gdzie zwabieni przez Kwiat Księżyca wpadają w tarapaty. Gdy Kwiat Księżyca opuszcza miasto, podążają za nim, szukając mistycznego Raju...

"Wolf's Rain" wciąga od pierwszych stronic. Świetnie narysowana, świetnie skomponowana. Urzekła mnie postaciami, które w trafny sposób, poprzez swój wygląd oddają charakter. Klimat mangii ukształtowany przez wartką akcję i doskonale dobrane postaci urzekły mnie. Co prawda to tylko pierwszy tom, historia dopiero się rozpoczyna, ale już wiem, że sięgnę po następny tom.  Zanim powstała manga, można było obejrzeć anime o tym samym tytule. Przyznam szczerze, że jeszcze nie widziałam. Przeczuwam jednak, że niedługo się to zmieni.

Jednym z minusów jest tłumaczenie imion głównych bohaterów. Ja rozumiem, że imiona typu: Kieł, Pazur itp. są doskonałym odniesieniem, ale mnie osobiście troszkę irytowały.

Jest coś niezwykłego w tej historii, coś co sprawia, że jak się już zaczęło czytać, nie można przerwać bez skończenia. Ten, kto czytał, zrozumie.

Moja ocena: 5

Gorąco polecam :)


PS Notka pisana na szybko z Fun Campu Calsberga, gdzie pracuję na czas EURO. Kibicujecie? :)

2012-06-06

Czerwcowy stosik obfitości.

Witajcie kochani! :) Zważywszy na to, że przygotowuję się do ostatniego egzaminu (już w poniedziałek!), nie mam za bardzo czasu na czytanie czegokolwiek (nie nie oznacza, że nie czytam w ogóle! :P Nie mogę się oprzeć i w przerwach między nauką podczytuję "Czekoladę" ^^), wstawiam stosik. Stosików u mnie bardzo dawno nie było, ze względu na moje lenistwo, zapewne ;) Ale nie dziś. Dziś zmobilizowałam się i zrobiłam zdjęcia! (wszystko, by się nie uczyć, czyż nie? :P)

Pierwszy stosik, to stosik recenzencki:

"Zaginione wrota", "W szponach gułagu. Młodość w niewoli", "Alchemia miłości", "Opowiadaczka filmów" (recenzja tutaj), "Córka kata"- to, oczywiście nie wszystkie. Ale nie miałam zbytnio czasu na bawienie się w opróżnianie półek :) Dodaję, tylko te najświeższe.





Kolejny stosik, to stosisko mang, które pożyczyła mi, moja droga Iza (jeszcze raz dziękuję! :*):


"Fushigi Yuugi" (tom 4), "Saiyuki" (tomy od 1 do 9), "Slayers" (tom 6), "Fullmetal Alchemist" (tom 24), "Wolf's Rain" (tomy 1 i 2), "Cat Shit One" (tom 1) oraz parodia HP "Chary Porter i sezon polowań na czarownice" :)






Ostatni z prezentowanych dziś stosików, to stosik z pozycjami angielskojęzycznymi:

"The Phantom of the Opera", "The Spook's: Sacrifice", "Liverpool Lon" oraz "My last Duchess" - chcę w ten sposób poprawić swoją znajomość języka angielskiego, ale nie oczekujcie, że szybko pojawi się jakaś recenzja książki z tego stosika :) Coś czuję, że będę potrzebować na to kilku dobrych chwil :)





A tymczasem uciekam przyswajać wiedzę! :)

2012-06-02

Opowiadaczka filmów, Hernán Rivera Letelier

Sięgając po "Opowiadaczkę filmów" niemalże od razu, jak tylko ją otrzymałam. Nie spodziewałam się jednak tego, co sobą reprezentuje. Nie ważne, że słyszałam o niej już wiele, mimo to zaskoczyła mnie i sprawiła, że długo po przeczytaniu ciągle o niej myślę. Jest w niej coś, co sprawia, że człowiek zatrzymuje się na chwilę i rozmyśla.

Hernán Rivera Letelier, urodził się w 1950 roku w Chile i jest jednym z najbardziej znanych współczesnych chilijskich autorów.

W 2001 roku został uhonorowany przez rząd francuski odznaczeniem Chevalier de l'Ordre des Arts et des Lettres (Kawaler Orderu Sztuki i Literatury)

Takie książki, jak ta powinny wędrować, uprawiać swoisty bookcrossing, dotrzeć do ludzi, do jak najszerszego grona odbiorców. Nie jest to bowiem książka, o której szybko się zapomina. Zaczynając czytać, miałam wrażenie, jakbym cofała się w czasie. Dziwne wrażenie, jakie na mnie wywarła już od pierwszej stronicy, przypomniało mi pewne wspomnienie z mojego dzieciństwa. Moja babcia wiele razy opowiadała mi, jak wielkie znaczenie dla mojej małej mazurskiej wioski, miał pierwszy, czarno-biały odbiornik. W każdy, wybrany dzień, zbierało się pół wioski, by zasiąść wspólnie i obejrzeć program, który akurat nadawano. Ubierano się odświętnie, zasiadano na miejscach uprzednio przygotowanych, a potem rozmawiano, pijąc herbatę czy kawę... To przypomniało mi, jak niewiele ludziom kiedyś wystarczyło, by żyć pełnią szczęścia i cieszyć się tym, co się miało. Czerpać radość z najmniejszych rzeczy. I o tym (choć nie tylko) jest właśnie ta książka.
Tłumaczenie: Natalia Nagler
Tytuł oryginału: La contadora de películas
Data wydania: kwiecień 2012
ISBN: 978-83-7758-186-5
Liczba stron: 104
"Opowiadaczka filmów" to historia pewnej rodziny (w ujęciu całej społeczności pewnego kopalnianego miasteczka na pustyni Atakama), która mimo wielu przykrych doświadczeń, próbuje znaleźć ukojenie w filmach. Kino od zawsze fascynowało ludzi, dostarczało nie tylko rozrywkę, ale i wiedzę. Dla ludzi z tego małego miasteczka, kino i wyświetlane w nim filmy były jedyną odskocznią od szarej, pustynnej rzeczywistości. Niestety, nie wszyscy mogli sobie pozwolić na wyprawy do kina, nawet raz w miesiącu! Pewnego dnia w rodzinie głównej bohaterki i jednocześnie narratorki (tytułowej opowiadaczki) powstał konkurs na opowiadacza filmów- jedno z pośród rodzeństwa:  czterech chłopców- Mariano, Mirto, Manuel, Marcelino i jednej dziewczynki, María Margarita, stanęło do rywalizacji. Zadanie było proste: szli do kina (każdy z osobna), oglądali dany film i opowiadali go rodzinie. Najlepsza osoba, miała już zawsze chodzi do kina i zabawiać domowników swoją opowieścią. Stało się tak, że najlepszą okazała się jedyna dziewczyna w rodzinie, María Margarita. Jej sława szybko rosła, a na wieczorne opowiadania przychodziło coraz więcej osób i więcej... Te, osoby, których nie było stać na kino, przychodzili do Maríi Margarity. Los jednak chciał, by szczęście i chwila odpoczynku od ciężkich dni nie trwało zbyt długo...

"Opowiadaczka filmów" to nie tylko historia, o cieszeniu się z drobnych rzeczy, ale to historia przede wszystkim o odchodzeniu. O dniach, kiedy los doświadcza każdego, o przeciwnościach, które krzyżują plany, załamują ludzkie istnienia, marzenia i nadzieje. Nie widzę w niej jednak pesymizmu. W jakiś, dziwny i skomplikowany sposób napełniła mnie spokojem- jest to historia również o tym, że każdy z nas, kiedyś podniesie się i stawi czoła, złośliwości losu. Przetrwamy, bo nie jesteśmy tylko suchą gałązką powiewającą na wietrze, jest w nas więcej siły i życia, niż sami myślimy. 

Książka ta, napisana w bardzo ciekawy sposób- rozdziały są bardzo króciutkie, ale niezmiernie treściwe- wprowadza mnie w nastrój melancholijny i jednocześnie skłania do refleksji, o których już zresztą pisałam. To nowy i świeży powiew znad chilijskiej krainy, który na pewno na długo zapadnie w mojej pamięci.

Polecam z całego serduszka. Naprawdę warto.

Moja ocena: 5

Za egzemplarz recenzyjny, serdecznie dziękuję!


2012-06-01

Skafander i motyl, Jean-Dominique Bauby

Zanim sięgnęłam po książkę, obejrzałam film pod tym samym tytułem. Co najdziwniejsze, do filmu odnoszę się z dziwną i niczym nieuzasadnioną niechęcią- nie dlatego, że był kiepski, ale dlatego, że był przejmujący do szpiku kości. Poraził mnie, zasmucił i wprowadził w naprawdę dziwny nastrój. Mimo, że minęło zaledwie kilka lat od tego momentu, kiedy mieszkając na stancji, w samotności obejrzałam ten film, wrażenie to nie zatarło się ani trochę. Sięgnęłam po książkę, znając fabułę, znając tę historię niemal od podszewki, spodziewałam się, że niczym mnie nie zaskoczy... jakże się myliłam... 


Jean-Dominique Bauby , (ur. 23 kwietnia 1952, zm. 9 marca 1997) - francuski dziennikarz, redaktor ELLE .W 1995 roku zapadł na tzw. syndrom zamknięcia (locked-in syndrom), w wyniku czego został zupełnie sparaliżowany. Mógł jedynie niewiele poruszać głową, chrząkać i mrugać lewym okiem (prawe zostało mu zaszyte z powodu wysokiego prawdopodobieństwa zapalenia spojówki). Pozostając w tym stanie napisał książkę Skafander i motyl. Pomagająca mu kobieta, wysłana z wydawnictwa, z którym podpisał kontrakt (jeszcze przed chorobą) recytowała specjalnie ułożony alfabet, a on mrugał okiem, kiedy wypowiedziała żądaną literę, po czym rozpoczynała alfabet od nowa. W ten sposób, litera po literze, stworzył całą książkę, zmarł 10 dni po jej ukazaniu. 

Ta drobna, cienka książeczka o błękitnej okładce niesie ze sobą ładunek emocjonalny, który ciężko unieść. Ładunek emocjonalny tak wielu uczuć i emocji, które szarpią za serce i ryją w nim głęboką ranę. Książkę tę, na zawsze zapiszę w swoistym kanonie książek, które każdy z nas powinien przeczytać w życiu (też macie takie swoje listy?). Stała się jedną z tych, które na zawsze pozostaną w mojej pamięci.




Tłumaczenie: Krzysztof Rutkowski
Tytuł oryginału: Le scaphandre et le papillon
Cykl wydawniczy: Rzeczy literackie
Data wydania: 1997 
ISBN: 83-87316-30-X
Liczba stron: 128


 "Skafander i motyl" to zapis myśli i wspomnień człowieka, który został więźniem we własnego ciała. Syndrom zamknięcia skutecznie odizolował go od świata, mimo to nie poddał się. Jego czarne myśli z czasem zaczęły ustępować tym jaśniejszym, które utrzymywały go przy zdrowych zmysłach. Jean-Dominique opisując swoje odczucia, zaprasza nas do swojego świata. Nie jest to świat, tylko przepełniony bólem i żalem. To świat, gdzie nadzieja bije z każdej ze stron. Rozdział po rozdziale, poznajemy naszego narratora coraz bardziej. Poznajemy rutynę panującą w szpitalu, w którym się znajduje. Poznajemy rodzinę, przyjaciół... i wspomnienia, które odżywają w dłużących się godzinach.
Ładunek emocjonalny, niesiony przez książkę, wprawia czytelnika w zakłopotanie- człowiek, który jest sparaliżowany niemalże w całości, wykazuje więcej silnej woli i chęci walki, niż niejeden z nas, w pełni sprawnych. Jean-Dominique porusza ważne tematy, przełamuje tabu i stereotypy, którymi najczęściej się kierujemy.


"Mój świat dzieli się pomiędzy tych, którzy mnie znali wcześniej, i tych, którzy poznali mnie potem. Kim jestem dla jednych, kim jestem dla drugich?"
(str. 86)

Wieczne pytania i wieczny brak odpowiedzi. To nie jest życie w ciszy, ale niemoc komunikowania się sprawia, że życie staje się nad wyraz ciężkie i samotne. Ileż musi być w człowieku cierpliwości i samozaparcia, by pomimo wszelkich trudności w komunikowaniu się, napisać książkę. I to nie byle jaką książkę! Książkę, która niesie ze sobą przesłania, dla każdego pewnie inne. Każdy bowiem, będzie odnajdywał w niej cząstkę dla siebie.

Polecam, każdemu bez wyjątku.

Moja ocena: 5
Follow