2013-11-27

Co nas wzrusza, co nas porusza?

Do tego postu zabierałam się chwil parę. Zadawałam pytania, przeprowadzałam rozmowy, słuchałam. Słuchałam i coraz głębiej wnikałam we wszystko, co dla człowieka jest ważne, co wywołuje emocje. Wnikałam w najdrobniejsze zakamarki duszy ludzkiej, swojej własnej. Odkryłam bowiem coś, co nas łączy, pomimo tego, że jesteśmy, wszakże tacy różni. Różni, a jednocześnie wrażliwi na te same bodźce. Różni, a podatni na te same czynniki. Chętni dostarczania sobie wszelkich emocji. W końcu człowiek to istota emocjonalna, nie stworzona tylko z kości, mięśni, tkanek...


Gdy zadawałam pytanie o to, co wzrusza, różni ludzie z mojego otocznia, mężczyźni, kobiety, w różnym wieku, odpowiadali jednogłośnie: muzyka. Dla każdego inna, niektórych porusza muzyka klasyczna, perliste dźwięki smyczków, burzliwe uderzenia klawiszy fortepianu, słodkie brzmienie fletu poprzecznego. Niektórych wzrusza melodyjna, melancholijna muzyka rodem z Islandii; muzyka ludowa przywodząca wspomnienia z dzieciństwa i wakacji na wsi. Muzyka gitarowa, nawet najmroczniejsze dźwięki, potrafią dotknąć człowieka, który jest na nie otwarty. Dźwięki organów, dźwięki skrzypiec, dźwięki plumkania słodkiej gitary klasycznej... Otoczeni przez dźwięki, wystawieni na dźwiękową rzeczywistość, nie zawsze zauważamy jej piękno, czasem musi dotrzeć do nas, znaleźć odpowiedni moment, by przebić się przez naszą barierę ochronną, którą często zakładamy z powodu przesytu bodźców. Jednak, gdy do nas trafią... czasami oddziałują ze zdwojoną siłą. Wyciskają łzy. Wprawiają w osłupienie. Rozgrzewają wnętrze. Każdy reaguje inaczej, ja najczęściej zapętlam sobie taką, nowo odkrytą piosenkę, gaszę światło, zakładam słuchawki, zamykam oczy i słucham, w kółko. Dźwięki docierają do każdego skrawka mojej duszy... Krążą w krwiobiegu i nie ma nic piękniejszego niż to czucie, przez chwilę. Z dźwiękami, najczęściej identyfikujemy wspomnienia (tak samo jest też np. z zapachami), z pierwszą miłością, która słuchała Red Hotów; z pierwszym pocałunkiem przy piosence Iry; pierwszym złamanym sercu i łagodzących ból piosenek HIM (tak, paradoksalnie, właśnie ten zespół, koił wszystkie moje lęki i smuty)... Każdy moment w naszej pamięci można by było zapisać w postaci składanki piosenek, które wówczas słyszeliśmy, albo które przywodzą na myśl dane wydarzenie. I wzruszają. 

Kochamy się w dźwiękach, ale także i w obrazach (głównie tych filmowych) i słowach (głównie na papierze). Życie codzienne, paradoksalnie przysparza nam najmniej wzruszeń. Fikcyjne twory naszej wyobraźni poruszają nas znacznie bardziej. Rzadko kto ma czas/ochotę/siłę (niepotrzebne skreślić) by docenić piękno natury, czy kunszt danej sztuki czy dzieła architektonicznego. Jesteśmy skazani na szybkie, "śmieciowe" dostarczanie sobie wszelakich wzruszeń czy poruszeń. Film, najlepiej przed telewizorem. Nie chcę tutaj nikogo krytykować ani generalizować, ale czy nie jest zazwyczaj tak, że zapętlamy dany schemat, nie chcąc (albo wymyślając sobie różne wymówki) znaleźć urozmaicenia w tej rutynie? Nie chcę pisać tutaj apelu o rewolucje w życiu każdego z nas, ale raczej prośbę o chwilę zastanowienia się nad swoimi, prawdziwymi potrzebami, wsłuchania się w nie... 

Codzienne życie nie przynosi nam wzruszeń, bo sami ich nie chcemy, albo sami ich nie dostrzegamy w tym zaganianym świecie. Braknie nam czasu by rozejrzeć się wokół. Braknie nam czasu na drobne gesty, które potrafią poruszyć człowieka, sprawić, że się uśmiechnie. Naprawdę nie potrzeba wiele, by odnaleźć takie inspirujące, z życia wzięte, gesty, wydarzenia. Piękne i poruszające.

Zwykła ludzka dobroć. Zorkownię znam od kilku lat, szanuję i kocham całym serduszkiem. Dzisiaj postanowiłam przeczytać całe archiwum od 2010 roku. Słuchając epki Within Temptation, jednocześnie uśmiecham się i płaczę. Piękne ciepło i siła płynie z tego bloga. Zainspirował mnie i moją przyjaciółkę Malwinę do działań wolontaryjnych, o których pewnie również napiszę. Pani Agnieszko, jest Pani niesamowita, cieszę się, że są ludzie tacy, jak Pani. Widzę ich coraz częściej. I napawają mnie dumą.

Wzruszył mnie gest, mojej drogiej Izy. W poniedziałek odbył się pogrzeb jednej z najlepszych wykładowczyń, jaką miałam okazję poznać, dr Żgutowicz, dla większości z nas zawsze miała ciepłe słowo. Wymagała dużo, stara dobra szkoła, chciała byśmy rozumieli, nie wkuwali wszystkiego na pamięć. Iza stworzyła z dobroci serca, portret, naszej pani doktor - takiej, jaką zapamiętamy:

źródło
A na koniec, dwa filmiki, które wzruszyły mnie ostatnimi czasy, najbardziej:

Co Was wzrusza? Co sprawia, że płaczecie?





2013-11-26

Gościnne wystąpienie #2: Karolina o miłości do muzyki

Mam na imię Karolina, znajomi mówią na mnie Karo. Mieszkam w Gdańsku, w Polsce, od dziecka. Myślę o przeprowadzce za granicę, ale to tylko na razie plany. Chodzę do 4 klasy technikum, w tym roku maturka i egzamin zawodowy. Zaczynam się bać ;)

Nigdy nie wiem co mam pisać o sobie. Jestem bardzo cichą i skromną osobą, chociaż w towarzystwie uchodzę za osobę bardzo wygadaną, towarzyską, tzw ‘śmieszkę’. Ale ja wcale taka nie jestem. Tj. jestem, jak jestem z nimi, z moimi najbliższymi. Myślę, że każdy człowiek tak ma – gdy jest sam jest zupełnie inną osobą, niż gdy jest ze swoimi bliskimi. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, czy to dobrze. Po prostu – tak mam. I gdy odczytałam wiadomość od Mony, która poprosiła mnie, żebym napisała tekst o tym o czym chce na jej bloga, to się pozytywnie zdziwiłam – naprawdę! To prośba o jakieś takie moje… wywody na jakiś temat (albo i żaden), ale jednak – uśmiechnęłam się.

Tak jak już wspomniałam w tej krótkiej notatce, jestem uczennicą 4 klasy technikum w Sopocie na profilu technik obsługi ruchu turystycznego. Brzmi może nieco skomplikowanie, ale nawet lubię to czego się uczę. Jednak nie planuję pracować w tym zawodzie – tak, to prawda. Ciągnie mnie do innych rzeczy/pracy… Ale o tym może kiedy indziej.

Chciałabym tutaj, w tym poście, w tym tekście powiedzieć o jednej z najważniejszej rzeczy w moim życiu – mianowicie o muzyce. Muzyka to nieodłączna część mojego życia. Jest ze mną wszędzie. W domu, w tramwaju, w autobusie, w drodze do szkoły, ze szkoły, w drodze do znajomych, ze znajomymi… Jakiej muzyki słucham? Nie umiem tego konkretnie określić. A czego słucham? Ben Howard, Bon Iver, Passenger, Ed Sheeran, John Mayer, Kings of Leon, Daughter, James Blake, James Vincet McMorrow, Mumford & Sons… Dużo by tego wymieniać. Muzyka, muzyka. Staram się popierać legalną kulturę, więc kupuję płyty CD. Oryginalne. Tutaj na zdjęciu moja mała kolekcja płyt, które udało mi się kupić przez ostanie parę lat (nie ma chyba tutaj tylko płyty Fismolla).


Jak i muzyka to i koncerty. Zdecydowałam się właśnie teraz, że opowiem Wam o koncertach na jakich udało mi się w tym roku być. Było ich parę, nie bardzo dużo, ale były to dla mnie niesamowite koncerty, każdy był jedyny w swoim rodzaju.

Pierwszym koncertem w tym roku była Balmorhea. Pochodzą z Toronto. Na ich koncercie mogłam być w ramach Dni Muzyki Nowej organizowanych przez Kino Żak w Gdańsku. (Przed nimi występował Piotr Orzechowski, który ‘grał’ na fortepianie.) Tamtego wieczoru byłam w niebie muzycznym… Podczas powrotu do domu, nie mogłam uwierzyć, że to już koniec.. Oczywiście, zakupiłam ich najnowszą płytę Stranger, wszyscy członkowie zespołu podpisali mi się na płycie.


Następny koncert to Koncert Muzyki Filmowej w czerwcu (jeżeli dobrze pamiętam), prezentowany przez Wielką Orkiestrę Filharmonii. Tak – mam słabość do muzyki filmowej, wieeeeeelką słabość. Muszę to przyznać. Koncert był organizowany w Hali Ergo Arena na pograniczu Gdańska i Sopotu. Przybyło dużo ludzi. Była grana głównie muzyka John’a Williams’a – kompozytora znanego między innymi z ‘Gwiezdnych Wojen’. Świetny koncert, naprawdę, bardzo mi się podobał! :)

No i nadszedł na jeden z największych koncertów na jakim na razie udało mi się być. Był to koncert dłuuugo oczekiwany przeze mnie od lutego tego roku, gdy wraz z moimi znajomymi postanowiliśmy jechać do Krakowa w połowie sierpnia, a mianowicie na Coke Live Music Festival. Kupiliśmy bilety na dzień drugi, a więc na koncert Florence and The Machine. Koncert był w sobotę, a my w piątek rano wyruszyliśmy do Krakowa, żeby na spokojnie się ze wszystkim wyrobić. W sobotę po południu zwiedziliśmy nieco Krakowa, a po 17 byliśmy już na terenie festiwalu. Mogłam zobaczyć na żywo jeszcze takie zespoły jak: Łagodna Pianka, Marika i Spokoarmia, The Cribes (Anglicy, robiący pogo w kółeczko, 30 metrów od sceny, byli najlepsi), Tres.B (moja nowa, wakacyjna miłość!!)… (zamiast Tres.B ogólnie miał wystąpić Wu-Tan-Clan, ale z ‘przyczyn technicznych’ przesunęli ten koncert na 1 w nocy). Po Tres.B nadszedł czas wyczekiwania. Gdy na scenę została wprowadzona harfa tłumy zaczęły piszczeć. Nie muszę chyba mówić, że wszyscy ludzie znajdujący się wokół mnie mieli wianki specjalnie przygotowane na koncert Flo oraz całe twarze mieli wymalowane brokatem. Klimat nieziemski. (pomijając tysiące ludzi, którzy na Ciebie napierają, ale to – mniejsza!). Sam koncert Florence i jej całego zespołu – CZYSTA MAGIA…Co mogę więcej napisać? To trzeba przeżyć, żeby doświadczyć tego, co ja wtedy czułam. Rewelacyjny koncert, naprawdę. Poniżej na zdjęciu ja, podczas koncertu The Cribes. Oczekiwanie na Florence.

Następnym koncertem (i jeszcze nie ostatnim w tym roku) był koncert mojego ukochanego Fismolla. Fismoll Arek Glensk – został przeze mnie ‘wynaleziony’ rok temu, w grudniu, gdzieś na YT. Dokopałam się do mojej ulubionej ‘strony YouTube’ i znalazłam właśnie Fismolla. Obiecałam sobie wtedy, że jeżeli kiedykolwiek ten gość będzie u mnie w mieście na koncercie, to na 100% muszę na niego iść. Marzenie się spełniło – 18 października w moim ukochanym Klubie Żak, byłam na koncercie Fismolla. Najskromniejszy człowiek na Ziemii. Nie poznałam dotąd jeszcze żadnego człowieka tak skromnego, jakim jest Arek. Naprawdę. Oczywiście – autograf na płytce obowiązkowy. Całego zespołu :D Rozmowa z Fismollem oraz z Jego managerem (który w prawdzie sam nas zagadnął) – udana. 


W swojej ‘karierze koncertowej’ byłam jeszcze na koncercie Czesława Mozila i Hey. Szału nie ma. Są ludzie, którzy praktycznie co miesiąc chodzą na jakieś koncerty. Ale ja nadal czekam, wyczekuje na ten jeden z najważniejszych koncertów na jakim chciałabym być, a mianowicie na koncercie Bena Howarda i Johna Mayera. To takie moje małe, skryte marzenia. Zobaczymy co z tego wyniknie. 

W grudniu jadę do Warszawy na kolejny Koncert Muzyki Filmowej – tym razem z bajek Disney’a. Nie mogę się już doczekać :)

Dziękuję, że dotrwaliście aż tutaj. Miło było mi napisać te parę zdań, te moje refleksje na jeden z moich ulubionych tematów – muzyka. Tulę mocno, do usłyszenia jeszcze, może kiedyś? :)

Karo. 

- link do jednej z piosenek Balmorhei z płyty ‘Stranger’ http://www.youtube.com/watch?v=NiiMBnKYYXM polecam gorąco :D


GOŚCINNE WYSTĄPIENIA to cykl tekstów wszelakich, na wszystkie możliwe tematy. Autorzy piszą o tym, co ich pasjonuje, bawi, wzrusza etc. Jeśli chcesz wystąpić w tym cyklu, napisz: mia.89@wp.pl 

Bardzo dziękuję Karolinie za ten tekst. Przypomniał mi bowiem moje własne koncertowe wojaże i emocje jakie zawsze podczas takich imprez, mi towarzyszą.  Strasznie fajnie czyta się o spełniających się marzeniach, pasji i radości, prawda? :) Jeszcze raz Ci dziękuję, a Wy napiszcie na jakie koncerty chodzicie? 

2013-11-24

Zdobywam zamek, Dodie Smith

Sięgając czasem po daną książkę, wnikając w jej świat przedstawiony, bywa tak, że nie potrafimy się odnaleźć do tego stopnia, by żyć życiem bohaterów. Czasem pobieżnie przemykamy po tym świecie, tylko płytko dotykając postaci i wydarzeń, w których biorą udział. Czasem jest wręcz odwrotnie... Sięgając po "Zdobywam zamek" nie sądziłam, że ta książka wprawi mnie w taki stan... byłam wręcz przekonana, że to lekka powieść, a wątki osadzone w całkiem niezwykłej i urokliwej scenerii, będą jedyną godną uwagi częścią tej, prawie czterystu stronicowej historii. Jakże się myliłam...
Dorota Gladys "Dodie" Smith (03 maja 1896 - 24 listopada 1990) była angielską pisarką. Smith jest najbardziej znana z powieści 101 Dalmatyńczyków. Inne jej prace m.in. Zdobywam zamek i The Starlight Bark.

Książkę tę dostałam już jakiś czas temu, ale gdy tylko zaczęłam ją czytać, czułam, że będzie ciężko mi się z nią rozstać. Nie dlatego, że mnie nudziła, dlatego, że wyzwalała we mnie tak wiele, różnorodnych emocji. Uśmiechałam się do głównej bohaterki przeżywającej swoje życiowe rozterki i wydarzenia, wszystko zapisującej w pamiętniku. Cassandra, mądra, młoda kobieta wraz ze swoją rodziną mieszka w starym, zrujnowanym zamku na angielskiej wsi. Wokół roztacza się piękny, wiejski krajobraz. Zauważa w sposób znaczący zmiany pór roku. Opisuje skrajną biedę, w której znalazła się jej rodzina. Dbałość o detale, szczegółowość opisów... to wszystko sprawia, że obraz jaki nam przedstawia narratorka, staje się niezwykle sugestywny. Niemalże czujemy zapach pieczeni, czy aromat porto. Niemalże czujemy jesienny deszcz na policzkach i promienie słońca otulające świat. Piękno i szczegółowość opisów to nie jedna z zalet tej książki, "najbardziej zachwycających zjawisk w literaturze angielskiej" (jak głosi dumnie, tym razem wcale nie przesadzona, notka na ostatniej stronie okładki).
Tłumaczenie: Magdalena Mierowska
Tytuł oryginału: I Capture the Castle
Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania: 28 sierpnia 2013
ISBN: 9788379430062
Liczba stron: 351

Codzienność zaczyna ciążyć domownikom. Dysfunkcyjność rodziny zaczyna się powiększać. Ojciec, niegdyś szanowany autor jednej książki, popada w coraz większe otępienie i niemożność tworzenia. Topaz, macocha Cassandry, Rose i Thomasa, całymi dniami, próbuje znaleźć pieniądze na przeżycie. Niegdyś sławna modelka obrazów, znanych londyńskich malarzy, zajmująca się, jak tylko może najlepiej zamkiem i swoją, nową rodziną. Stephen, syn służącej, który został przygarnięty przez rodzinę Cassandry po śmierci swojej mamy, jest jedyną osobą przynoszącą pensję z pracy na pobliskiej farmie. Przeciekający dach, przeraźliwe zimno, brak bieżącej wody... zaczyna coraz bardziej dokuczać. Do pewnego, przypadkowego dnia i spotkania, nowych właścicieli zamku i okolicznej wilii, rodzeństwa Cottonów...

Może to właśnie dzięki pierwszoosobowej narracji, książka ta tak do mnie dotarła. Sprawiła, że na nowo zapragnęłam prowadzić pamiętnik. Na nowo rozkoszować się słowem pisanym na kartce papieru. Przyniosła ze sobą wiele uśmiechu, ale i łez wzruszenia. Gdy tylko wracałam do czytania, przenosiłam się w świat, który, mimo problemów, mgieł porannych i deszczu, otulał mnie ciepłem. Charyzmatyczna, zagubiona narratorka przypominała mi mnie samą, jeszcze kilka lat temu. Może nawet siebie w jej wieku. Trochę naiwną, ale nad wyraz dojrzałą. Zmieniającą się w miarę czytania. Odkrywającą kim tak naprawdę jest i czego pragnie. Jaką drogą pójść... 

Mimo, typowo obyczajowej fabuły jest to mądra, przemyślana, dobrze skomponowana opowieść. Każdy bohater naszkicowany jest niezwykle trafnie, oddając w sposób niezwykły indywidualny charakter danej persony. Szczerze? Już dawno nie czytałam tak dobrze naszkicowanych osobowości. Książka sama w sobie posiada głębię, często czytelnik zatrzymuje się na chwilę i poddaje refleksji, inaczej się po prostu nie da...

"Zdobywam zamek" jest jedną z tych książek, które zostają w nas na zawsze. Jeśli damy jej szansę. Polecam z głębi swojego serduszka. Warto.

Moja ocena: 6

2013-11-23

Wyszperane w internetach #3

Cykl postów przedstawiający smaczki internetowe.


Po Blog Forum Gdańsk, internety zapełniły się relacjami, krytyką i opływaniem w superlatywach, na temat tego eventu. Sama zostałam zauroczona pozytywną energią prelegentów (oglądałam wszystkie prelekcje z tej edycji na yt) i zainspirowana do pracy, o czym zresztą pisałam tutaj. Od dzisiaj w internetach nastał boom na postać Doctora Who z okazji pięćdziesiątej rocznicy emisji pierwszego odcinka, o której pisałam, ze swojej perspektywy tutaj. Dzisiaj jednak chciałabym pokazać Wam swoje internetowe odkrycia, eventy, na które się wybieram; filmy, które polecam... Urodzaj, moi drodzy, urodzaj! :)

  • Michael Hussar, artysta bardzo kontrowersyjny, który urzekł mnie swoją techniką malarską, swoją pomysłowością i groteską, którą widać prawie że na każdej pracy:
źródło
  • TEQUILA "Władca marionetek", jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie komiksów na polskim rynku; 
  • Sztuka reklamy potrafi zaskoczyć i to jak pozytywnie! 

źródło

  • film, o którym pisze Tekstualna: Samsara- naprawdę godny polecenia, zachwycający, wzruszający, pełny prawdziwości...

Dzisiaj to wszystko. Wracam do naprawiania życia, picia kolejnej kawy i czytania "Zdobywam zamek" (kocham tę książkę, ale nie potrafię dobrnąć do końca - macie czasem tak?).









2013-11-22

- I am Doctor. - Doctor Who?


Cała blogosfera na chwilę, na jeden dzień zamieni się w serialowych maniaków (lub wręcz przeciwnie). To właśnie jutro mija pięćdziesiąt lat od emisji pierwszego odcinka serialu Doctor Who. To właśnie jutro swoje ciche święto mają wszyscy fani. Na stronach portali społecznościowych pojawiają się już coraz to nowsze dyskusje, posty dotyczące Doctora... A ja patrząc na to, troszkę z boku, wyruszam w podróż w przeszłość. Doctor Who, tak jak Indiana Jones, czy Star Wars są związane z moim dzieciństwem...


Doctor Who tworzony jest od 1963 roku, przez BBC. Różne były losy serialu, zawieszano emisję (w 1989 roku), stworzono film na podstawie (który, notabene, nie należał do najlepszych) ale, na szczęście, od 2005 roku serial na nowo cieszy swoich fanów. Gwoli przypomnienia dla osób nie obeznanych: serial ten opowiada o przygodach Władcy Czasu, podróżnika przemierzającego czasoprzestrzeń oraz miejsca we wszechświecie. Podobny do człowieka obcy, zwiedzający świat w swoim TARDIS- żywym statku kosmicznym, wyglądającym jak niebieska, policyjna budka. Doctor zwykle zabiera ze sobą towarzyszy (w większości są to ludzie), ratuje światy przed totalną zagładą. Tak w skrócie.


Doczekaliśmy się jedenastu różnych Doctorów. Jedenastu ciekawych osobowości wplątanych w niezwykłe przygody, wykreowane postaci zawsze były dla mnie powodem do uśmiechu. Z każdą nową epoką, Doctor młodniał i zyskiwał na popularności wśród młodego pokolenia. Doctor Who jako serial na stałe wpisał się w brytyjski kulturowy poczet. Serial stał się kultowy. 

W moim serduszku pozostanie na zawsze w wspomnieniach, które z dnia na dzień blaknął. Pamiętam, że siadałam na podłodze przed telewizorem i razem z ojcem oglądaliśmy odcinek po odcinku. Potrafiliśmy tak trwać godzinami. Prawie nic nie mówiąc, skupienia, rozbawieni, zafascynowani. Miałam może z pięć lat. Mieszkaliśmy w nowym domu, mieliśmy nowy, kolorowy telewizor, a każdy obraz, wtedy wydawał mi się tak magicznie żywy, jakby realny, autentyczny. I może dlatego Doctor Who wpełznął w moje serduszko, zagnieździł się w nim i rozsiał po moim układzie krwionośnym zbawcze fluidy. Do dziś dzień zachwyca mnie fabuła, do dziś dzień (nawet w gorszych seriach) potrafię się odnaleźć. 

Doctor Who jest czymś więcej niż serial, uniwersum Doctora rozrasta się (może nie do takich rozmiarów, jak np. to z Star Treka), sprawia, że czujesz się rządny wiedzy. Odczuwasz głód i sięgasz po książki i inne, okołoserialowe wydawnictwa. Tym właśnie jest ten serial. Potrafi pobudzić ludzką ciekawość. I zrzesza miliony fanów na całym świecie. 

Z okazji pięćdziesiątej rocznicy emisji pierwszego odcinka Doctora Who zapraszam po kilka użytecznych informacji, dla ciekawych:


A Wy macie swojego ulubionego Doctora? Oglądacie?

2013-11-21

Gościnne wystąpienie #1: Klaudia o Nowym Jorku, życiu i pasji.

Nazywam się Klaudia. Mam 23 lata I jestem studentka dziennikarstwa na uniwersytecie Columbia.


Do USA przeprowadziłam się w 2010 roku. Mieszkam w mieście na samej północy stanu New Jersey (Jersey City). Miasto jest położone nad rzeką Hudson, która oddziela je od Nowego Jorku. Z okna w moim pokoju widzę Empire State Building. Moja uczelnia jest, również w Nowym Jorku.

Może na początek wspomnę, że kiedy napisała do mnie Mona, poczułam się zaszczycona, bo w sumie co może być ciekawego we mnie? Jestem zwykłą osoba, która nie wyróżnia się niczym ciekawym, ale jak to ktoś powiedział, w jednym z moich ulubionych seriali Glee"Bycie częścią, czegoś wyjątkowego, czyni Cię wyjątkowym". Nasuwa się pytanie - czego częścią jestem? Jestem elementem jednego z wyjątkowych miast. Zawsze, kiedy mam gorszy humor, czy brak weny lub po prostu gorsze samopoczucie, myślę sobie, że mieszkam 10 minut drogi od Nowego Jorku. Miasta gdzie, podobno spełniają się marzenia. Miasta gdzie wszystko jest możliwe. Skoro doszłam już tak daleko, to przecież nie mogę się poddać prawda?



Wylatując z Polski, myślałam, że spędzę tutaj tylko pół roku. Miałam wykupiony bilet powrotny. Dlatego też, nie przeżyłam pożegnania aż tak bardzo. Chociaż, oczywiście był płacz i strach. Tutaj się, jednak odnalazłam. Leciałam jako bardzo niepewna siebie i swoich możliwości osoba. Jeszcze nie stałam się tym, kim chciałabym być, ale jestem bliżej niż dalej. Poznałam tutaj wiele nietypowych i wyjątkowych ludzi. Można powiedzieć, że znalazłam swoja miłość. Nie zawsze jest kolorowo. Tęsknie za wieloma osobami, za rodziną, ale chyba mogę powiedzieć, że tutaj jest mój dom.



Kolejną rzeczą, którą się interesuję jest fotografia, od 2008 roku, kiedy dostałam swoją pierwszą lustrzankę. Nie uważam się za w artystkę, nie myślę, że moje zdjęcia są niepowtarzalne, ale lubię to robić. Lubię chodzić po ulicach Nowego Jorku i uwieczniać jego piękno na fotografiach. Od pół roku jestem kursantka New York Institute of Photography. Chociaż w większości jestem samoukiem. 

Moje największe osiągnięcie, jeśli chodzi o fotografię? Chyba wystawienie moich trzech zdjęć Nowego Jorku na wystawie, której dochód szedł na budowanie szkól w Afryce. Wszystkie trzy się sprzedały. Jestem z tego bardzo dumna, chociaż dla kogoś może to być nic, dla mnie znaczy wiele, bo nie ma nic piękniejszego od uczucia kiedy twoja pasja może się na coś przydać : dla innych, dla bardziej potrzebujących. Fotografia jest dla mnie ważna. To taki mój sposób na określenie siebie. Jest dla mnie tak istotna w życiu,że nawet zrobiłam sobie coś co będzie mi o niej przypominało do końca życia.



To może teraz o mojej szkole. Pierwsza szkoła, do jakiej chodziłam w USA był, Uniwersytet Nowojorski. Chodziłam tam rok, później dostałam stypendium na Columbi. To jest chyba największe osiągnięcie mojego życia. Columbia University należy to tak zwanej Ligi Bluszczowej i wiem, że ludzie z USA przygotowują się do pójścia do niej przez całe swoje życie, a ja po prostu przyszłam i jeszcze dostałam stypendium. Wiem, że miałam więcej szczęścia niż rozumu, ale jednak to coś. Już 19 grudnia kończę szkołę z tytułem Magistra.

Kiedy postanowiłam, że moją przyszłością będzie dziennikarstwo, kiedy jeszcze nie marzyłam o studiowaniu w USA miałam jedne marzenie. Była nim praca w New York Times. Szczerze? Było to jedno z marzeń, w którego spełnienie nie wierzyłam. Tak jak wiele małych dziewczynek marzy, że będą księżniczkami. Kiedy w 2011 roku dostałam propozycję praktyki własnie w New York Times, nie mogłam uwierzyć w to, że moje prawie zapomniane marzenie, właśnie się spełnia. Nie do końca, bo przecież praktyka to jednak nie to samo, co praca prawdziwego dziennikarza, ale jednak byłam już bardzo, bardzo blisko. Z tej okazji zrobiłam sobie drugi tatuaż, który zawsze będzie mi przypominał, żeby wierzyć w marzenia. I tak wakacje się skończyły i również moja praktyka. Wróciłam do normalnego życia. Szkoła, dom, czasem jakaś dodatkowa praca... I nagle któregoś dnia znowu odezwał się do mnie ktoś z New York Times i zaproponowali mi pracę po szkole. Na początek będzie to pewnie zwykłe przynieś kawę itp. ale przecież będę tam,  pracowała w New York Times. Spełni się moje marzenie. Może nie do końca tak jak chciałam, ale przecież skoro doszłam aż tu, mogę dojść do pracowania tam jako prawdziwy dziennikarz.


Więc studiuje, fotografuję i czekam na wymarzoną pracę dziennikarza. Czym jeszcze się zajmuję? Od września uczę w Polskiej Szkole w Jersey City. Jest to szkoła dokształcająca. Jest ona soboty i uczęszczają do niej dzieci, które pochodzą z polskich rodzin mieszkających w USA. Bardzo to mi się podoba, że zazwyczaj dzieci urodzone są w USA a mają możliwość pielęgnować swój ojczysty język i Polskie tradycje.



Miałam napisać o moim życiu w NJ i NYC a wyszło w ogóle co innego. Chciałam podziękować Pandorci / Monie za to, że zaprosiła mnie do napisania tego posta. Przypomniało mi to, że tęsknie za prowadzeniem bloga. Mam photoblog od ładnych paru lat. Kiedyś prowadziłam go regularnie. Teraz już rzadziej tam bywam a pisanie tego, przypomniało mi, ze lubię to. Kocham pisać. Chyba zmotywuje się bardziej do mojego internetowego życia. Pragnę wspomnieć tylko, że dzięki internetowi poznałam jedną z najbliższych mi osób. To już prawie 8 lat od pierwszego napisania do siebie. Jesteśmy teraz jak siostry. Pozdrawiam z tego miejsca moja kochaną Kasie. Pozdrawiam również Monę i wszystkich czytelników jej wspaniałego bloga. Cieszę się, że mogłam ją poznać, chociaż internetowo. Jest wspaniałą osobą i jeśli potrzebuję kogoś kto poda mi dobry tytuł książki, wiem ze mogę się do niej zgłosić i wiem, że na pewno mi się spodoba.

A wam wszystkim powiem na koniec, żeby nie bać się marzyć. Bo nawet te najśmielsze marzenia mogą się spełnić. Wierze w was wszystkich !

Pozdrawiam,
Klaudia.

* * *
GOŚCINNE WYSTĄPIENIA to cykl tekstów wszelakich, na wszystkie możliwe tematy. Autorzy piszą o tym, co ich pasjonuje, bawi, wzrusza etc. Jeśli chcesz wystąpić w tym cyklu, napisz: mia.89@wp.pl 
 Dziękuję Klaudii za wyrażenie chęci udziały w tym projekcie. Bardzo szybko dostałam od niej tekst, który mnie wzruszył. Wszakże nie ma nic piękniejszego niż spełnianie marzeń. I właśnie tym, optymistycznym i inspirującym akcentem rozpoczynam nowy cykl. Cykl Waszych tekstów.

2013-11-18

Dlaczego żałuję, że nie udało mi się pojechać na Blog Forum Gdańsk?

źródło
O Blog Forum Gdańsk pierwszy raz usłyszałam dwa lata temu. Od tamtej pory śledzę losy tego eventu z żywym zainteresowaniem. Ani razu nie udało mi się pojawić na tej imprezie, ale zachęcona licznymi prelekcjami, które z roku na rok są coraz ciekawsze, spotkaniami z ulubionymi blogerami, by po prostu z nimi, przy kawie porozmawiać, na każdy temat; by poczuć się częścią tej naprawdę sympatycznej społeczności, by odnaleźć nowe inspiracje, by nauczyć się czegoś nowego... wiem, że znajdę się tam za rok, choćbym stawała na rzęsach! Wierzę, że każda kolejna edycja wniesie w blogosferę coś naprawdę znaczącego. Nie mówię tutaj o nagrodach rozdawanych na gali, ale o rozwój blogosfery, o stałą ewolucję, o naukę każdego blogera, który tam zawita. Możemy się uczyć od siebie ciągle na nowo. I to jest piękne. W końcu po to też tworzymy blogi, by się rozwijać. 

źródło
Czytając alfabetyczną relację z BFG u Styledigger, na którą, notabene, bardzo Was zapraszam i oglądając poszczególne prelekcje, czy to Radka Koterskiego z Polimatów, czy to Andrzeja Tucholskiego z JestKultura czy Jurka Owsiaka i każdego kolejnego prelegenta, blogera, marketingowca... zostałam tak niesamowicie naładowana energetycznie, że ciężko sobie to nawet wyobrazić. Zostałam wzruszona, pobudzona do działania i chęci zmian. Zmian, które zaspokoją moją własną potrzebę tworzenia. Blog ten, po swoistym re-brandingu stał się nasycony tekstami, które w jakiś sposób oddają moje życie. Stał się moim małym poletkiem, na którym uprawiam słowotwórstwo i czystą grafomanię. Prosto z serduszka. Szczerą, niekiedy jeszcze niepewną siebie i swojej wartości, młodą. Czuję, bowiem, że przy zmianie nazwy i profilu swojego bloga, docieram do całkiem innej grupy odbiorców i uczę się Was, czytelników i siebie samej na nowo. Uczę się niemalże na nowo blogować. Taki powiew świeżości był mi potrzebny i teraz, dzięki prelekcjom z BFG, czuję go ponownie. 

źródło
Refleksje po-prelekcyjne:
  • Każdy bloger powinien być świadomy tego, że jest opiniotwórczy, że za swoje słowa jest odpowiedzialny, że dociera do naprawdę wielu osób i staje się autorytetem w danej dziedzinie
  • Musimy stać się świadomi tego, że nasze blogi to takie miniaturowe instytucje: możemy dzięki nim zarabiać, rozwijać się, spełniać marzenia; należy jednak pamiętać, że współpraca z "biznesem" nie jest taka prosta- lepiej zastanowić się dwa razy, czytać umowy (które nas zabezpieczają!), racjonalnie podejść do takiej współpracy i nie robić niczego ze sztucznym zaangażowaniem. I nauczyć się odmawiać, kulturalnie.
  • Nie musimy być profesjonalnymi blogerami, najważniejsze jest to, co chcemy przekazać i w jaki sposób, a ten sposób powinien być nasz w 100 %
  • Kochajmy to, co robimy, nie róbmy czegoś na siłę, niech wszystko to jest wynikiem przemyśleń, obserwacji i płynie z naszego wnętrza
Dlaczego żałuję?

Żałuję, że nie mogłam stać się bardziej namacalną częścią blogosfery, poznać wszystkich tych inspirujących ludzi. Przyjąć od nich naukę, dołączyć do rozmów i pełnych pasji dyskusji. Czy po prostu, zwyczajnie, bawić się wśród ludzi, którzy mają podobne, jak nie takie same jak ja pasje i zainteresowanie, czy poglądy na świat. Czasem przynależność do jakiejś grupy społecznej jest czymś wzbogacającym, zwłaszcza jeśli ta grupa zawiera w sobie tyle autorytetów, czy po prostu cudownych, ciekawych świata i sympatycznych osobowości.

BFG za rok na pewno przybędę! :)


2013-11-16

Pamiętniki, dzienniki, czyli słowa kreślone na kartce papieru.


Pamiętnik. Pamiętam jak zaczęłam pisać. Szósta klasa podstawowa, jesienna czy już zimowa ciemność za oknem, we mnie wzbierający gniew i wszędobylska nuda. Nasz pokój wypełniony głosami ludzi: mamy uczącej siostrę pierwszych czytanek, brata rozmawiającego z kolegą z klasy... a w tle wyjący zajadle telewizor marki Samsung. A ja, siedząc na łóżku (małym, starym tapczanie), poczułam pustkę. Dziwną samotność, znaną wszystkim nastolatkom. Od zawsze byłam dość skrytym dzieckiem, cichym. Już w drugiej klasie podstawówki określano mnie mianem "indywidualistki" nie umiejącej pracować w grupach. Oczywiście to była tylko częściowo prawda. Tłumione emocje zaczęły mi ciążyć, szybko odkryłam, że pisząc, pozbywam się ciężarów i toksyczności. Od tamtej pory, pisywałam coraz częściej. Niekiedy codziennie, kilka razy dziennie... i nigdy nie miałam dość.


Od tamtej pory pamiętnik był moim schronieniem. Pisałam o wszystkim, niekiedy dokładnie opisując dane wydarzenie, przypominając sobie najdrobniejsze szczegóły. Uznawałam tą moją "grafomanię" za swoistą autoanalizę i autoterapię. Pomagał zachować pozory. I stał się treningiem słowotwórstwa, kreowania świata (niekiedy bowiem zapisywałam tam swoje pierwsze opowiadania i wiersze). Przede wszystkim był jednak azylem, w którym każda moja myśl była moja naprawdę, bezpiecznie przechowywana na kartach, czasami zwykłego zeszytu w kratkę albo linię (nawet kiedyś, z dziwnej potrzeby inności, dorwałam siostrzany, niezapisany zeszyt w trzy linie ;)). Każdy był inny. Stanowił odrębny element w moim pustym życiu. Będąc w gimnazjum, wypełniałam pamiętniki rysunkami, wycinałam z gazet ilustracje i zdjęcia, wyklejałam nimi stronice. Z czasem przeszłam na minimalizm. Ozdabiałam okładkę, nic poza tym. 


Pamiętniki te były też dobrym miejscem na "składowanie" wspomnień... Wypełniałam je biletami do kina, pociągowymi z miast, które odwiedzałam, ulotkami z imprez, na których byłam i biletami wstępu do miejsc, które zwiedziłam. Dzisiaj, po kilku latach nie pisania w takim zeszycie, odkopałam jeden z nich. Ostatni wpis pochodzi z 2010 roku.  Przestałam pisać, kreować zdania na papierze, przeniosłam się do cyfrowego świata w całości. Przeglądając zapisane strony, zatęskniłam za tym uczuciem. Pisząc na klawiaturze, wklepując coraz to nowsze zdania i odczytując ich na tym cyfrowym papierze, człowiek często się gubi. Piszemy szybko, myślimy szybko, a czasem potrzebna jest dłuższa refleksja nad swoim życiem, chwila zadumy... i właśnie to, było, w głównej mierze celem moich pamiętników. Chęć zmiany czegoś w swoim życiu, odnalezienie własnego ja... to stymulowało mnie do dalszych podróży w głąb siebie.


Pisanie dziennika, to swoisty luksus w zabieganych czasach, w jakich przyszło nam żyć. Luksus, na który z chęcią sobie, ponownie pozwolę.

O czym pisać?

Pamiętniki są bardziej intymne. To o czym chcemy pisać, bezpośrednio wychodzi z potrzeby naszego serca. Często są to zwykłe codzienne dni, opisywanie przeżyć szarej codzienności. Często są zapisem przemyśleń i pięknych przygód, nawet tych najmniejszych. Każde z nich tworzy wspomnienia, do których chcemy wracać. Pamiętniki są też prozaiczną myśloodsiewnią. Może nie tak magiczną jak w książkach pani Rowling, ale dostępną każdemu z nas. Powiecie, że możecie zawsze liczyć na przyjaciół i bliskie osoby w takich chwilach, ale czasem nie ma wokół nas nikogo, czasem rozmowa jest zbyt ciężka, czasem potrzebujemy chwili zastanowienia, by poskładać skłębione myśli, by określić własne uczucia. Myślę, że właśnie taki pamiętnik jest do tego idealny.


Dziennik czy blog?

Nigdy nie zrezygnuję z pisania bloga. Blog daje mi możliwość rozmowy z czytelnikami. Interakcję, kiedy chcemy, wyrażając zdanie na jakiś temat, rozpocząć dyskusję. Dzięki blogom możemy poznać cudownych ludzi z blogosfery, ale i nie tylko. Blog to pasja, którą chcemy się dzielić. Pamiętniki są bardziej osobiste, szczere, być może bardziej, również. Są czymś tylko dla nas. Pisząc tam czujemy się bezpiecznie, sami ze swoimi myślami i emocjami. Nie postawiłabym, do końca, znaku równości pomiędzy blogiem a pamiętnikiem. Rozumiem, że trzeba iść z duchem czasu, tworzy się też coraz więcej blogów pamiętnikarskich, zwłaszcza, gdy się jest w wieku nastoletnim. Jest to tylko zmiana materii, medium. Zasada jest taka sama.

Nie chcę tutaj generalizować, jednak dla mnie kontakt z papierem jest zbawczy. Wszystkie, niemalże, moje wiersze powstają na kartkach. Widzę emocje i słowa znacznie wyraźniej. Może i w edytorze pisze mi się łatwiej, szybciej, przyjemniej, ale to na kartkach powstają pierwsze szkice, pomysły... Wszystko ma początek, w moim przypadku, od słów kreślonych na kartce papieru.

A Wy co częściej wybieracie: edytor czy papier? Piszecie/pisaliście kiedyś dziennik? 

2013-11-15

100 Day Song Challange. Day 26 i 27.

Lista stu piosenek na każdy dzień, kryteria: klik



Tym razem dwa dni tego wyzwania. 

Dzień 26: Dobra piosenka z lat 60tych.
Z tym dniem nie miałam kompletnie żadnego problemu. Wiedziałam od początku jaką piosenkę chcę:


Jedna z najbardziej ulubionych piosenek tego zespołu. Uwielbiam ją w oryginalnym wykonaniu, jak i tym z "Across the Universe":


Na zawsze w moim serduszku! :)


Dzień 27: Piosenka z liczbą w tytule.
Oczywiście, chyba niedługo znienawidzicie mnie za to, że praktycznie przy każdej nadarzającej się okazji wybieram właśnie ich utwory pasujące do danego dnia, ale inaczej być nie może. Po prostu nie może. 


A na deser jeszcze wersja koncertowa, a co! :) I to z koncertu, na którym byłam: cudowne wspomnienia... 



A Wy znacie jakieś piosenki z liczbami w tytule? :)


2013-11-14

7 dni WYZWANIE FOTO: #4

źródło

Temat na dziś: CZERWONY

Przyznam się szczerze, że czerwień nie jest moim ulubionym kolorem. W czerwieni, jeśli chodzi o ubrania, czuję się po prostu źle. Jedyną czerwień jaką toleruję u siebie, to ta na paznokciach i ustach. Stąd też dzisiejsze zdjęcie. Moje cudowne szminki i błyszczyki.


Nie ma nic lepszego, niż czerwień ust. Są mega kobiece i dodają +10 do pewności siebie :) A jak jest u Was, czerwień do Was przemawia? :)

Zapraszam również na post kolażowy. Oraz na post z moim udziałem w ramach Czwartkowych Rozmów u Nadine z Bo ma być mruczenie :)



No38 ► art journal



Dzisiejsze wyzwanie zostało zorganizowane przez SODAlicious, więcej informacji tutaj. Od zawsze kochałam tworzyć coś samemu. Od czasów licealnych, moja pasja do rysunku i malarstwa została trochę zaniedbana przez studia i pracę, ale teraz staram się do tego wrócić. Tematem tego wyzwania było ►"GŁĘBOKO W ŚRODKU", zobaczcie co udało mi się stworzyć:


Jest to uprzedmiotowienie moich dzisiejszych myśli. 



2013-11-13

7 dni WYZWANIE FOTO: #3

źródło

Temat na dziś: CIEPŁY


Ciepło od zawsze będzie mi się kojarzyć z poczuciem bezpieczeństwa.  Kominkiem wypełnionym złotymi płomieniami, blask świec. Ciepłymi potrawami gotowanymi wspólnie. Szalikami i swetrami dzierganymi przez mamę i babcię. Z wyprawami w góry i wełnianymi skarpetami i rękawiczkami. Ciepło kojarzy mi się również ze słońcem, wiosennym albo jesiennym, albo zimowym, liżącym oszronione szyby. Ciepłem w sercu w chwilach radości...



Na zdjęciu mam swój ukochany szalik, broszkę-muszelkę i wrzos, nowy nabytek, który już kocham całym serduszkiem. :)





Follow