Dzisiaj opowiadanie. Fikcja literacka. Być może. Niestereotypowy słowotok. Grafomania. Oceńcie sami.
***
źródło |
Deszcz żłobił ścieżki w szklanych witrażach okien. Z cichym plum wpadał do moich otwartych ust. Popękane wargi szeptały. Mimowolnie. Modlitwę, której sensu brak. Zimne betonowe schody mauzoleum zdawały się oddawać ze zdwojoną siłą ziąb dzisiejszego poranka. Chropowatość powierzchni raniła powłokę mojej duszy. Czułam odrętwienie. Nie wiem ile godzin spędziłam tutaj czekając na objawienie. Nie wiem właściwie czego się spodziewałam. Zgrabiałe dłonie upuszczając ostatni papieros. Zamienia się w szarobrązową paćkę. Przypomina mi moje wnętrze. Mój pusty wzrok zatrzymuje się na chwilę. To dzieciak sąsiadów, jedenastoletni chłopaczek niosący zakupy na rodzinne, sztucznie ciepłe śniadanie. Niedziela- czas rodzinnych pogawędek, grilla i pielgrzymek na popołudniową mszę. Miałam ochotę ulepić kulkę z błota i rzucić w ich okna. Parszywa, szczęśliwa rodzinka. Drwiący uśmieszek wypełzł mi na usta. Dojmujący smutek zalał ciało, spoczął na moich powiekach niczym kot. Cichutko, bezszelestnie spłynęła kolejna łza. Zamknęłam oczy, co się naprawdę złym pomysłem. Wróciły wspomnienia poprzedniej nocy. Trzask tłukącej się zabytkowej porcelany z PRL'u. Ogłuszający śmiech tłumiący odgłos razów barwiących mój świat na czerwono. Łuk brwiowy był nadal opuchnięty. Znowu wybrałam zły czas i miejsce. Znowu pojawiłam się w nie w porę. Drżenie rąk nie ma nic wspólnego z zimnem. To chłód mojego serca. Zalewa krwioobieg nienawiścią. Obdrapany lakier na paznokciach koloru mchu. Nadal widzę szaleństwo w Jego oczach. Słyszę cichy płacz z kąta pokoju. Goła żarówka nad głową, oślepiająca. Niszczył mnie. Kawałeczek po kawałeczku. Od lat. Cuchnący tytoniowy oddech oblepiał mnie, stawał się moim własnym oddechem. Pory mojej skóry wypełnione były Nim. Kwiliłam. Błagałam. Umierałam. Nagle nastała upragniona ciemność. Słodkie pozbawienie przytomności. Ocuciła mnie Ona, delikatnie podnosząc z podłogi. Lata wylewanych łez poraniły jej twarz zmarszczkami. Zmęczone spojrzenie zielonych oczu. Przedzierałyśmy się przez zasyfione korytarze meliny. Odrapane ściany zdawały się kpić ze mnie. Splątane czarne włosy zaplątały się w nie-czuciu. Zimna woda obmywała moje zakrwawione ciało. Fioletowe znamiona chorej miłości. Przemyła mi rany resztką wódki. Ból zdławił krzyk. Zostawiła mnie samą, opartą o brudną ścianę niby-łazienki. Z każdym kapaniem kranu stawałam się silniejsza. Odbicie w lustrze mówiło prawdę, o której chciałam zapomnieć. Wyszłam na jesienny deszcz. Cmentarz nieopodal zawsze był moją kryjówką. Bliskość śmierci, kojącej łaski przerwania nici życia uspokajała mnie. Słuchałam ciszy. Szumiących sosnowych konarów gdzieś ponad mną. Rany na ciele się zagoją, powtarzałam sobie naiwnie za każdym razem. Za każdym razem połykałam larwy swojej własnej tchórzliwości. Pożerały mnie od środka. Wlokły truchło mojego własnego świata z powrotem do domu. Wyplułam resztki godności. Złość dziś zwyciężyła. Poruszała członkami. Dom zastałam cichy i cuchnący wymiocinami. W pseudo kuchni krzątała się Ona. Niema. Zaskoczył ją mój widok. Ostatni worek na śmieci wypełniłam rzeczami, które miałam na własność. Wyblakłymi wspomnieniami tych kilku słonecznych dni nad jeziorem. Wypełnionym śmiechem, zapachem ogniska i śpiewami przy akompaniamencie gitary. Zanim zaczął pić. Zapakowałam jedyną ramkę ze zdjęciem. Uśmiechnięta kobieta w czerwonych rajstopach i czarnej sukience. Na rękach ciemnowłose niemowlę. Matka i córka. Złudzenie harmonii szczypiące w oczy. Chciałam wyjść, zatrzymała mnie. Z porwanego fartucha wyjęła pomięte pieniądze. Nie chciałam. "Bierz", szepnęła. W drugą rękę wcisnęła pajdę chleba. Czerstwego białego pieczywa. Uczucie wolności, przegnało strach. Stopy wiodły mnie przed siebie. Uciekłam jak tchórz, nie dbałam o to. To był ostatni raz jak Ją widziałam. Cichą. Zgaszoną. Z siwymi, przerzedzonymi włosami. I lekkim, ledwie dostrzegalnym uśmiechem. Następnego dnia była martwa. Razem z Nim. Wybuch gazu zabrał wszystko, co miałam.
Jak dla mnie przerażająca historia, których niestety wiele. Jeśli jednak popatrzyć na styl, piszesz cudownie! Niesamowicie oddajesz klimat, czuje się to nieszczęście i nędzę, pięknie! Oby więcej pisarskich popisów! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci ślicznie! :) takie głosny mnie zawsze motywują do pracy! :)
UsuńPiękne i magiczne a nawet w jakiś sposób mistyczne (chociaż tragiczne). Zachwycam się kolejny raz.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci ślicznie, naprawdę :*
Usuń