2014-12-05

Co nowego #2: Kosmetycznie cz. 1

Dzisiaj chciałabym pokazać Wam kilka produktów, które zakupiłam w ostatnich miesiącach. Produktów, na które chorowałam (przynajmniej na większość z kolorówki) już dłuższy czas. Na większość z nich już zdążyłam sobie wyrobić jakąś opinię i chętnie się z nią podzielę, bo być może zastanawiacie się nad kupnem, któregoś z nich pod choinkę bliskiej osobie, lub sobie samym. Po prostu. Ja przed zakupem często czytam opinie, albo oglądam recenzję na YouTubie, by po prostu być pewnym - nie ma nic gorszego niż kupno jakiegoś bubla, nawet za niewielką cenę. (I tak zawsze zachowuję zdrowy margines błędu jeśli chodzi o każdą opinię, moja skóra jest straszliwie kapryśna i ciężko jej dogodzić ;)) 

Także po tym krótkim wstępie, zapraszam na kosmetyczny #haul ;)


1. Absolute Nude od Catrice to paletka sześciu, połyskliwych cieni w kolorze nude, która jest idealnym zestawem do wykonania codziennego makijażu. Lubię cienie, które są porządnie napigmentowane, a te doskonale się blendują i przenikają.
2. Hello Autumn od Essence to paletka z limitowanej jesiennej kolekcji. Nie jest już tak doskonała jak powyższa z Catrice. Cienie odrobinę się osypują i nie mają tak fajnej pigmentacji. Moim ulubionym cieniem z tej paletki jest to brudne brązowe złoto, jest idealnej jakości.
3. Pilniczek 4in1 z Essence jest idealny dla moich paznokci, które nienawidzą tradycyjnych metalowych czy szklanych pilniczków. No, a zestaw czterech za ok. 7 zł to dla mnie zakup idealny!


4. Gryczany scrub do ciała przywracający elastyczność skóry ze sławnych w internecie cudów Babuszki Agafii to jeden z tych kosmetyków, który czeka na swoją kolej ;) Na pewno dam znać, jak się sprawdził. Jedna z rzeczy zamówiona na bioema.pl za ok. 5 zł


5. Dwa lakiery z zamówienia z kosmetykizameryki.pl; skusiłam się na Essie w kolorze o nazwie Where'a my chauffeur i Maybelline Super Stay Gel Nail Color w cudownym koralowym kolorze o nazwie Rose Salsa/ Hot Salsa, 490. Oba lakiery przetestowałam i jednoznacznie w tym pojedynku wygrywa Essie ;) Najdłużej utrzymał się na moich wiecznie kapryśnych paznokciach i wystarczyła jedna warstwa, by kolor był tak samo intensywny jak w buteleczce. Jedynym minusem tego lakieru jest wąziutki i sztywny pędzelek. Nie wiem czy to specyfika wszystkich lakierów Essie, czy tylko mi się takowy trafił, ale przeszedł próbę na piątkę i na pewno zaopatrzę się w inne kolory tej firmy. Co do lakieru z Maybelline, nie mogę być z niego nie zadowolona, ma piękny kolor, idealny pędzelek, ale czy jest żelowy i różni się czymś od innych, to bym polemizowała ;)


6. Nalewka ziołowa do włosów od Babuszki Agafii to szampon, który mnie zaskoczył. Moje włosy go pokochały, jest niesamowicie bogaty w składniki odżywcze. Jest jednak dosyć ciężki i nie stosuję go cały czas, robię przerwy. Najważniejsze, że jest skuteczny i od razu widziałam różnicę, włosy były wygładzone, lśniące, nawilżone... Czegóż chcieć więcej? :D Zwłaszcza za cenę 8, 50 zł ;)





7. Kolejne cudeńko, na które zachorowałam, jak tylko ją zobaczyłam, zamówiłam z cocolita.pl a jest nią paletka cieni GIVE THEM NIGHTMARES marki Makeup Revolution. Wiele słyszałam i czytałam o tej marce, ale nie sądziłam, że zachwycę się nimi bardziej niż moją ukochaną paletką ze Sleeka, Garden of Eden. GTN jest zbiorem 12 brokatowych, metalicznych i perłowych oraz 6 matowych cieni. W gruncie rzeczy można nią wykonać prawie każdy makijaż w odcieniach zieleni, szarości i fioletu. Idealne połączenie dla brązowookich dziewczyn. Nie ukrywam, że jestem zachwycona. Idealny zakup.



8. Jestem szminkomaniaczką, przyznaję się bez bicia! Tym razem zaszalałam i kupiłam sobie te oto dwa zwariowane (poniekąd) kolory od Makeup Revolution, pierwsza (na zdjęciu jest bardziej brązowa niż w rzeczywistości) o nazwie Vamp shade, druga to piękny, nasycony fiolet Atomic shade - każda z nich kosztowała 5 zł. Nie utrzymują się jakoś specjalnie długo, ale są bardzo napigmentowane, na czym zależało mi najbardziej, bo zamierzam je głównie wykorzystywać do sesji zdjęciowych. Tym pomadkom mówię zdecydowane tak! :)


9. Organic shop: Scrub do ciała brazylijska kawa oraz Maseczka błotna do twarzy z algami i błotem z Morza Martwego. Napiszę skrótowo, bo myślę, że należy się tym kosmetykom przyjrzeć bliżej, więc pewnie powstanie coś na wzór recenzji w przyszłości. Jedno jest pewne te dwa produkty skradły moje serce. Piękne opakowania, świetny dla mojej skóry skład i działanie... Moja twarz jest delikatnie oczyszczona i taka świeża, a ciało (choć nigdy nie potrzebowało jakiejś szczególnej pielęgnacji) a właściwie skóra na ciele stała się jędrniejsza i zdrowsza. Takie kosmetyki lubię najbardziej: naturalne, pełne bogatych składników odżywczych, niedrogie i działające w stu procentach.


10. Tangle Teezer, tak musiałam. Z moimi włosami zawsze miałam problem jeśli chodzi o rozczesywanie i jakiekolwiek ogarnięcie ich. Lubią się puszyć i plątać, nieważne jakich kosmetyków bym nie używała, szybko się przyzwyczajają i wracają do swojej dzikiej i nieujarzmionej natury. Ta szczotka okazała się strzałem w dziesiątkę. Ten, kto próbował, ten wie o czym mówię :) Przynajmniej większość.

To by było na tyle w pierwszej części mojego szaleństwa zakupowego. Zrobiłam zapasy na zimę i będę sukcesywnie testować i zdawać relacje. 

Psst. Też macie tak, że gdy przychodzi zima, robicie większe kosmetyczne zapasy wystarczające Wam na kilka tych zimowych miesięcy? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Follow