Sięgając czasem po daną książkę, wnikając w jej świat przedstawiony, bywa tak, że nie potrafimy się odnaleźć do tego stopnia, by żyć życiem bohaterów. Czasem pobieżnie przemykamy po tym świecie, tylko płytko dotykając postaci i wydarzeń, w których biorą udział. Czasem jest wręcz odwrotnie... Sięgając po "Zdobywam zamek" nie sądziłam, że ta książka wprawi mnie w taki stan... byłam wręcz przekonana, że to lekka powieść, a wątki osadzone w całkiem niezwykłej i urokliwej scenerii, będą jedyną godną uwagi częścią tej, prawie czterystu stronicowej historii. Jakże się myliłam...
Dorota Gladys "Dodie" Smith (03 maja 1896 - 24 listopada 1990) była angielską pisarką. Smith jest najbardziej znana z powieści 101 Dalmatyńczyków. Inne jej prace m.in. Zdobywam zamek i The Starlight Bark.
Książkę tę dostałam już jakiś czas temu, ale gdy tylko zaczęłam ją czytać, czułam, że będzie ciężko mi się z nią rozstać. Nie dlatego, że mnie nudziła, dlatego, że wyzwalała we mnie tak wiele, różnorodnych emocji. Uśmiechałam się do głównej bohaterki przeżywającej swoje życiowe rozterki i wydarzenia, wszystko zapisującej w pamiętniku. Cassandra, mądra, młoda kobieta wraz ze swoją rodziną mieszka w starym, zrujnowanym zamku na angielskiej wsi. Wokół roztacza się piękny, wiejski krajobraz. Zauważa w sposób znaczący zmiany pór roku. Opisuje skrajną biedę, w której znalazła się jej rodzina. Dbałość o detale, szczegółowość opisów... to wszystko sprawia, że obraz jaki nam przedstawia narratorka, staje się niezwykle sugestywny. Niemalże czujemy zapach pieczeni, czy aromat porto. Niemalże czujemy jesienny deszcz na policzkach i promienie słońca otulające świat. Piękno i szczegółowość opisów to nie jedna z zalet tej książki, "najbardziej zachwycających zjawisk w literaturze angielskiej" (jak głosi dumnie, tym razem wcale nie przesadzona, notka na ostatniej stronie okładki).
Codzienność zaczyna ciążyć domownikom. Dysfunkcyjność rodziny zaczyna się powiększać. Ojciec, niegdyś szanowany autor jednej książki, popada w coraz większe otępienie i niemożność tworzenia. Topaz, macocha Cassandry, Rose i Thomasa, całymi dniami, próbuje znaleźć pieniądze na przeżycie. Niegdyś sławna modelka obrazów, znanych londyńskich malarzy, zajmująca się, jak tylko może najlepiej zamkiem i swoją, nową rodziną. Stephen, syn służącej, który został przygarnięty przez rodzinę Cassandry po śmierci swojej mamy, jest jedyną osobą przynoszącą pensję z pracy na pobliskiej farmie. Przeciekający dach, przeraźliwe zimno, brak bieżącej wody... zaczyna coraz bardziej dokuczać. Do pewnego, przypadkowego dnia i spotkania, nowych właścicieli zamku i okolicznej wilii, rodzeństwa Cottonów...
Może to właśnie dzięki pierwszoosobowej narracji, książka ta tak do mnie dotarła. Sprawiła, że na nowo zapragnęłam prowadzić pamiętnik. Na nowo rozkoszować się słowem pisanym na kartce papieru. Przyniosła ze sobą wiele uśmiechu, ale i łez wzruszenia. Gdy tylko wracałam do czytania, przenosiłam się w świat, który, mimo problemów, mgieł porannych i deszczu, otulał mnie ciepłem. Charyzmatyczna, zagubiona narratorka przypominała mi mnie samą, jeszcze kilka lat temu. Może nawet siebie w jej wieku. Trochę naiwną, ale nad wyraz dojrzałą. Zmieniającą się w miarę czytania. Odkrywającą kim tak naprawdę jest i czego pragnie. Jaką drogą pójść...
Mimo, typowo obyczajowej fabuły jest to mądra, przemyślana, dobrze skomponowana opowieść. Każdy bohater naszkicowany jest niezwykle trafnie, oddając w sposób niezwykły indywidualny charakter danej persony. Szczerze? Już dawno nie czytałam tak dobrze naszkicowanych osobowości. Książka sama w sobie posiada głębię, często czytelnik zatrzymuje się na chwilę i poddaje refleksji, inaczej się po prostu nie da...
"Zdobywam zamek" jest jedną z tych książek, które zostają w nas na zawsze. Jeśli damy jej szansę. Polecam z głębi swojego serduszka. Warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz